WIERSZ NA BOŻE NARODZENIE
Takie prościutkie przemyślenie
na Święta w głowę mi się wwierca,
że każde Boże Narodzenie
to jest pytanie o stan serca.
Gdy złączy nas stajenka cicha,
czujemy jedną chwilę małą,
że nasze serce jeszcze dycha,
że nie ze wszystkim nam stwardniało,
że został mały punkt, szczelina,
gdzie się choć jedna iskra złoci,
od której nagle się zaczyna
płomyk nadziei i dobroci.
Spójrz – znowu mamy po lat siedem,
w kolebce Panna Syna pieści,
w krąg jest inteligencka bieda,
ale stół biały wszystkich zmieści.
Jest przy nim nas gromadka liczna
i chociaż goło, lecz wesoło,
i twoja matka – jaka śliczna,
ściska się z tobą pod jemiołą.
Pamiętasz to? Poczułeś dreszcze?
To znaczy, że nie zginiesz w tłumie.
Wzruszyłeś się? Pożyjesz jeszcze
i sercem parę spraw zrozumiesz.
Bo jest w tym chyba jakaś racja,
że Święta w białych pól kobiercu
to jest magiczna operacja
czyniona na otwartym sercu.
Z tym sercem zawsze stara bida,
stwardniałe, zimne, ciężko chodzi,
więc taki zabieg mu się przyda
na Święta, gdy się Chrystus rodzi.
Nim się kłopotów zwali tyle,
co zawsze były, są i będą,
otwórz swe serce i na chwilę
spróbuj podleczyć je kolędą…
[W. Młynarski, 1998 r.]