Beethoven,5

Zdaję sobie sprawę z tego, że taka biografia „medyczna”, jaką rekonstruuję tutaj na podstawie dzieła profesora medycyny, może być nużąca.  Uważam jednak, że bez przybliżenia wszystkich dolegliwości Beethovena, nie zrozumiemy na czym polegał jego heroizm ducha, bo jak inaczej nazwać fakt, że tak strasznie umęczony człowiek, zdołał skomponować tyle wspaniałych dzieł? To my, czytając niekończący się opis chorób Beethovena odczuwamy już zmęczenie, a co czuł chory? Dlatego pozwolę sobie jeszcze kontynuować opowieść o chorym geniuszu, ograniczając się do wiadomości najważniejszych.

Wracając do tajemniczego „stanu zapalnego” – z listu do poety, który zwrócił się  do Beethovena z prośbą o skomponowanie muzyki do jego wierszy, dowiadujemy się wreszcie, co mu dolega. Pisze mianowicie, że ów „stan zapalny” przerzucił mi się na płuca.

Doktor Neumayr przypuszcza, że było to przewlekłe i nawracające zapalenie oskrzeli, które nie mogło minąć, bo swoim nieodpowiedzialnym, wprost wariackim trybem życia, Beethoven do tego nie dopuszczał. Robił niechcący wszystko, żeby ta choroba się odnawiała: kiedy latem wracał zgrzany ze spaceru, otwierał na oścież drzwi i okna, powodując przeciąg dla ochłody; zmęczony pisaniem nut, zrywał się jak oparzony od biurka i wybiegał na spacer lekko ubrany, bez względu na pogodę, nie bacząc ani na temperaturę, ani na deszcz czy zimny wiatr. Rozgorączkowaną w transie kompozytorskim głowę polewał zimną wodą z dzbana tak obficie, że woda przelewała się przez szpary między deskami w podłodze do mieszkań sąsiadów, co nie przyczyniało się ani do jego zdrowia, ani do utrzymania dobrosąsiedzkich stosunków. (Balzak znalazł lepszy sposób: podczas pisania trzymał nogi w misce z zimną wodą.)

Kiedy się doda niedogrzane, potwornie zimne mieszkanie w jesieni i w zimie, a zna słabą odporność kompozytora na infekcje, nie dziwi fakt, że nie opuszczały go zapalenia górnych dróg oddechowych, choroby płucne, kaszel, bóle zatok, gardła i chrypy aż do utraty głosu, a w tle zawsze chory brzuch.

Ta zastraszająca kolekcja chorób i jeszcze ciągła wojna z bratową o bratanka, pozbawiły Beethovena sił do tego stopnia, że coraz mniej komponował, a w latach 1817-1818 nie napisał nic. Opinia publiczna krakała, że Beethoven się skończył. Tymczasem po krótkiej przerwie, tytan twórczy kompozytora się ocknął i w 1819 roku Beethoven ukończył potężną Sonatę B-dur op. 106 na fortepian.

Te gwałtowne zrywy, wybuchy twórcze po okresie wielkiej fizycznej udręki, przypominają wybuchy zakorkowanego przez całe wieki wulkanu, jak w Pompejach. Temperament i potężna siła twórcza Beethovena nigdy nie ginęły, tylko zablokowane cierpieniem tliły się w ukryciu, by wybuchnąć, gdy nadejdzie łaskawszy czas. Choroby najwyraźniej zwiększały ciśnienie tych utajonych sił, a kiedy dźwięki wybuchały, muzyka stawała się czystą ekspresją. O Sonacie B-dur muzykolog Hugo Riemann napisał: „cała głębia cierpień, jakich doświadczyła w tych latach dusza mistrza, nagromadziła się tu i parła ze wszystkich sił by się ujawnić…”

A Neumayr pisze: „Jakby czerpiąc świeże siły z tajemnego źródła, skrytego przed wzrokiem innych, Beethoven rozpoczął nowy etap życia twórczego i doprowadził go do kulminacji w Missa Solemnis oraz IX Symfonii.”

  Zdumiewające – przecież kiedy mistrz tworzył te dzieła, był już całkiem głuchy. Nie mógł dłużej trzymać tego w tajemnicy, bo nie potrafił już prowadzić normalnej rozmowy, mimo użycia trąbek. Teraz kontaktował się z otoczeniem za pomocą kartek i tzw. Zeszytów Konwersacyjnych. Te zapisane przezeń rozmowy zachowały się szczęśliwie w całości i stanowią bezcenne źródło wiedzy o ostatnich latach życia nieszczęśliwego geniusza. Zamieścił w Zeszytach opisy swoich chorób i wszelkich kuracji. Znajdziemy tu m.in. niezwykle skuteczny (?) sposób na głuchotę: trzeba tylko nasączyć watkę świeżym chrzanem i wsunąć do ucha. Inny, jeszcze lepszy sposób, zapewniał reklamowany w 1819 roku aparat elektro wibracyjny; następnym cudem był diadem na głowę dla niedosłyszących. Biedny mistrz chwytał się wszystkiego i …głuchł do reszty.

Lata 1818-20 były względnie dobre. Wprawdzie choroby go nie porzuciły, lecz atakowały z mniejszą zajadłością. Wiemy o tym m.in. z listów kompozytora do arcyksięcia Rudolfa, któremu od dawna udzielał lekcji muzyki i często musiał się tłumaczyć z odwołania umówionego spotkania. W sierpniu 1819 roku przeprasza za sprawiony zawód i wyjaśnia, że nie czuję się najlepiej,[…] i zaledwie parę godzin dziennie mogę poświęcić największemu darowi niebios, mej sztuce i muzom.

Dziś wiemy, że na przekór „darowi niebios” stawała przede wszystkim ta jedna, najpoważniejsza z jego chorób, nawracające zapalenia jelit; ona też torowała drogę innym chorobom: obniżała odporność, osłabiała tak dalece, że nieraz z błahego powodu mistrz zapadał na ciężkie schorzenie. Pisze kiedyś: Moja niedyspozycja wzięła się stąd, że odbyłem przejażdżkę odkrytą kolaską. Przejażdżka kolaską i zaziębienie gotowe…

Na początku roku 1821 przykuły go do łóżka dla odmiany ataki reumatyzmu. Do tego doszła nowa atrakcja: żółtaczka, jako objaw wirusowego zapalenia wątroby, co -zdaniem doktora Neumayra- może tłumaczyć wcześniejsze ataki reumatyzmu, które tak naprawdę zwiastowały tę chorobę. A zarazić się nią mógł, jedząc często ulubione ostrygi, które – według najnowszych badań – wchłaniają z wody takie właśnie wirusy.

Latem 1823 roku do fatalnej kolekcji dołączyło zapalenie gałki ocznej. Na noc muszę sobie zawiązywać oczy i mam je oszczędzać, w przeciwnym razie nie napiszę już wiele nut – żalił się w jakimś liście. Było to prawdopodobnie zapalenie spojówki i tęczówki, a stało się wielkim utrapieniem mistrza w sytuacji, gdy właśnie kończył pisać Missa Solemnis na uroczystość intronizacji arcyksięcia Rudolfa jako arcybiskupa Ołomuńca.

W chorobie oczu ogromnie mu szkodziło każde wyjście na ulicę, z powodu kurzu wzbijanego przez liczne powozy, więc znowu był bardziej uwięziony w domu.

                                        c.d.n.