Część piąta perypetii pewnej „Madonny”

   Opowieść fałszerza

                              Jak się miewa „pan Lucas”?

A było to tak:

            Georg Kupke, rdzenny wrocławianin, był o pokolenie młodszy od księdza Zimmera. Poznał go jako uczeń na lekcjach religii. Ponadto ksiądz był jego spowiednikiem, a także prywatnym nauczycielem rysunku i tym, który go zachęcił do nauki malarstwa. Chłopak został uczniem szkoły rzemiosł artystycznych, lecz naukę przerwała wojna. W 1943 r. jako siedemnastolatek dostał powołanie do wojska.

Podczas walk w obronie Berlina został ranny i wzięty do niewoli. Jako jeniec  radziecki trafił do Frankfurtu nad Odrą. Po wojnie, pod koniec 1945 roku, został zwolniony; ominął go Sybir, powrócił do polskiego już Wrocławia. Tu spotkał ks. Zimmera zatrudnionego w polskiej kurii arcybiskupiej.

 Ksiądz zaopiekował się swoim dawnym uczniem, dostarczał mu farby i przybory malarskie. Kiedy w sierpniu 1946 roku kuria przekazała w jego ręce, jako malarza amatora, uszkodzony obraz Cranacha do naprawy, objawił chłopcu swój plan: zrobią wspólnie kopię i oddadzą ją Polakom jako naprawiony obraz, a  Cranacha skleją i ocalą dla Niemiec. Bo na kopistę wybrał właśnie Georga.

Niedoszły malarz był w siódmym niebie! Pierwszy raz w życiu miał bliski kontakt z arcydziełem z XVI wieku. I to on miał je ocalić przed komunistami dla swego narodu! Patriota Kupke był uskrzydlony.

Ksiądz Zimmer w ruinach katedry znalazł nadpaloną deskę ze śladami średniowiecznego malowidła. Wprawdzie był drobny szkopuł, bo deski były jodłowe i trochę węższe, ale kto tam zauważy takie detale. Prawdziwym problemem była ignorancja Georga w dziedzinie starych technik, ale tu łaskawy los przyszedł im z pomocą: dawny jego kolega, znając zainteresowania Georga,  podarował mu   bardzo solidnie opracowany niemiecki podręcznik technik malarskich z 1933 r. Tam chłopak mógł wszystko znaleźć.

I wzięli się raźno do roboty, obaj najzupełniej nieświadomi czekających ich trudności i błędów, jakie popełnią. Georg malował postacie, Zimmer – tło.

Pracowali od sierpnia do grudnia, kiedy to Georg wraz z rodzicami zostali wysiedleni do Drezna w NRD. Ksiądz także wkrótce został wysiedlony, ale przedtem zdążył oddać kurii naprawiony obraz.

Georg podjął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie. W 1947 roku spotkał się z Zimmerem w jego mieszkaniu w Bernau pod Berlinem, gdzie zobaczył w sypialni obraz „Madonny pod jodłami”.

Raz jeszcze, ciągle jako mieszkańcy NRD, spotkali się w malowniczej małej miejscowości nad Bałtykiem, gdzie malarze niemieccy chętnie jeździli na plenery. I podczas nadmorskich spacerów, ksiądz opowiedział wspólnikowi fałszerstwa, jak mu się udało wywieźć z Wrocławia  deskę Cranacha  zapakowaną w pokrowiec uszyty z jutowego worka.

Wiedział, że polscy celnicy i żołnierze dokładnie rewidują i ograbiają niemieckich wysiedleńców. Ale u księdza nie mieli wiele do roboty: kuferek podróżny pod ławką, poza woreczkiem ze starymi złotymi monetami  nie zawierał innych cenności. Monety celnicy naturalnie zabrali i ukontentowani opuścili  przedział, pozostawiając pożywiającego się w spokoju księdza, który siedział z obitą ceratą deską na kolanach, na której postawił termos i szklankę z kawą. Taka wygodna taca. Kto mógł przypuszczać, że jako tacy użył „Madonny”?

I po skończonej opowieści obiecał podobno Gregorowi, że jak tylko uda mu się opuścić NRD, to odda obraz niemieckim władzom kościelnym. Kiedy w 1954 r zdołał się przenieść do Monachium, „Madonnę” przewiózł bezpiecznie prze granicę, ale jak – nie wiadomo. Może powtórzył podstęp z tacą, bo był doskonały. W każdym razie gdy Georg w listach pytał przyjaciela, jak się ma „pan Lucas”, ksiądz odpowiadał, że ma się dobrze.

                                          c.d.n.