O DOBROCI WIELKICH LUDZI
Wiele lat temu, podczas wykładu o Leonardzie i włoskich artystach renesansu, jeden ze studentów zapytał:
– A czy Leonardo da Vinci był dobrym człowiekiem?
Zatkało mnie. Czy był dobrym człowiekiem? Pojęcia nie miałam. Autorzy opracowań historii sztuki z których korzystałam, nie stawiali sobie takiego pytania. I – głupio się przyznać – nie znałam odpowiedzi na to, tak całkiem poza artystyczne, pytanie. Dopiero wiele lat później, kiedy zbierałam materiały do serii „Gawęd o sztuce”i szukałam wszystkiego, co mogłoby mi przybliżyć malarza jako człowieka, natrafiałam czasem na cechy charakteru badanego przeze mnie bohatera. I dziś, przynajmniej o niektórych, mogę już powiedzieć, czy byli dobrymi, czy złymi ludźmi. Mam tu na myśli dobroć w potocznym rozumieniu tego słowa, kiedy nie robi się nikomu krzywdy, a w miarę możliwości – pomaga. Jednym słowem jest się zacnym człowiekiem, ma się Boga w sercu, jak to mówią.
Co do zacności lub jej braku, wiadomości pewne i obszerne dotyczą w historii sztuki zaledwie kilku malarzy, np. złośliwego sobka George’a de La Tour, czy awanturnika Caravaggia, do biografii których istnieją obfite materiały archiwalne. Wśród tysięcy artystów z przeszłości przeważają jednak tacy, o których w ogóle bardzo mało wiemy, a co dopiero, jacy byli w życiu prywatnym.Tu szczególnie geniusze północnej Europy, Flamandowie, często zupełnie anonimowi, rozpływają się nam w mroku historii.
Wracając zatem do owego pytania studenta o dobroć, wybrałam trzy najsławniejsze postacie renesansu: Leonarda da Vinci, Michała Anioła Buonarrotiego i Rafaela Santi, i sięgnęłam do najstarszych znanych ich biografii pióra Giorgia Vasariego, spisanych już w XVI wieku i umieszczonych w„Żywotach najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów”. Autor tego wielotomowego opracowania mógł się sporo o bohaterach interesujących mnie dowiedzieć, jako że miał 8 lat, gdy w dalekiej Francji w 1519 roku zamknął oczy Leonardo da Vinci, 9 lat – gdy w Rzymie zmarł nagle Rafael, i 53 lata, gdy w 1564 r. umierał zaprzyjaźniony z nim Michał Anioł Buonarroti. I w tej też kolejności umieszczam swoje wpisy.
A zatem na początek Leonardo da Vinci (1452-1519): czy był dobrym człowiekiem?
Vasari biografię Leonarda zaczyna od panegiryku, nazywając swego bohatera niebiańskim wybrańcem losu, boskim darem. Pisze: Gdziekolwiek zwrócił swój umysł, najtrudniejsze zadania wykonywał z łatwością. Wielką siłę fizyczną łączył z łagodnością, odwagą i energię z wzniosłością i wspaniałomyślnością […]
Słowo dobroć wyłowiłam w dalszej części, gdzie możemy przeczytać, że: Nikt nigdy nie dorównywał mu w zdolnościach, w żywotności, w dobroci, w łatwości i we wdzięku życia.
Czyli że i w dobroci był niezwykły. A jednak sprawa nie jest taka prosta, jako że biograf nie podaje na tę dobroć zbyt wiele dowodów. Prawdę mówiąc, u Vasariego znalazłam tylko jeden: wspaniałomyślne uwalnianie ptaków z klatek. Gdyby to wystarczało do określenia człowieka dobrym, to tak, to Leonardo był dobry. Przechadzał się po placu gdzie handlowano ptakami, kupował je, a następnie wypuszczał na wolność.
Dopiero z innych już biografii i z zapisków samego Mistrza możemy się dowiedzieć czegoś więcej, mianowicie, że Leonardo był dobrym synem. Jak wiadomo, był nieślubnym dzieckiem notariusza, Piera da Vinci i Katarzyny, pięknej wiejskiej dziewczyny. (Pewnie po niej sam był tak niezwykle urodziwy.) Wychowywany przez dziadków w majątku sąsiadującym ze wsią matki, utrzymywał z nią kontakt w dzieciństwie, a także jako dorosły. Kiedy się postarzała, tylko on jeden – a wydana za mąż, miała aż pięcioro dzieci – o nią zadbał. Sprowadził matkę do Mediolanu i umieścił przy klasztorze klarysek. Dbał, by jej niczego nie brakowało. Mamy więc dowód na to, że był dobrym synem.
Nie ożenił się i nie założył rodziny. Ale gdy miał 35 lat wypatrzył sobie ślicznego dziesięciolatka – Giacoma Caprottiego. Oczarowany złotowłosym pacholęciem o bujnych lokach, podobno odkupił go od ubogiego ojca i wziął do siebie na stałe. Próbował uczyć go malarstwa, był jego opiekunem i wychowawcą. Chłopak jednak nie miał łatwego charakteru, sam Leonardo określił go w swoich notatkach jako „złodzieja, kłamczucha, uparciucha i łakomczucha” i nazwał Salai, czyli Czortem. I nie udało mu się „ulepszyć” tego chłopca; jako wychowawca nie zdał Leonardo egzaminu.
Zaspokajając wszystkie kaprysy chłopczyka, pięknie go strojąc i obsypując prezentami, o czym dowiadujemy się z zapisków samego Mistrza, rozpuścił go tak, że wyrósł z niego jeszcze większy łobuz, próżniak, pyszałek i arogant pozbawiony dobrych manier. Nie trzeba dodawać, że nie trafił do historii sztuki, choć coś malował. Pozostał przy mistrzu wiele lat, dopóki mu się to opłacało. Na stare lata Leonarda, we Francji, opuścił Mistrza. Miał wtedy jakieś 35 lat i poczuł się obrażony, że król przyznał mu pensję równą pensji służącym.
Otóż sprawa tego chłopca, a potem mężczyzny, sprawia mi wielką trudność w ocenie morale i dobroci Mistrza Leonarda. Vasari tu nie pomoże – wspomina tylko, że mistrz w Mediolanie przyjął jako swego ucznia Salaia, młodzieńca niezwykle świetnej i wdzięcznej urody, mającego piękne włosy i że uczył go wielu dziedzin sztuki. Nazywa chłopca uczniem i dodaje mu lat. Zdaje się nie dostrzegać problemu dziecka. Ja także staram się unikać pisania o intymnych sprawach wielkich ludzi, jednak w tym wypadku wiąże się to ściśle z pytaniem o zacność. Przecież cała ta historia zakrawa po prostu na pedofilstwo. Śliczny chłopiec… Jeśli tak, jeśli to prawda, to czy można tu mówić o dobroci?
I jeśli tak, to wprost ironią trącą słowa Vasariego pod koniec wspomnianej biografii, gdzie pisze, że miał Leonardo wzniosłą duszę i we wszystkim co robił, był szlachetny. Bo chyba jednak nie we wszystkim. I on, jak każdy człowiek, choć w wielu dziedzinach „nadczłowiek”, prawdziwy geniusz, od którego wymaga się więcej, miał swoją mroczną stronę.
[ G. Vasari, „Żywoty…”, tłumaczył Karol Estreicher, PIW 1979, s. 301-315.
Przy okazji pragnę sprostować błąd, jaki się zakradł do mojej opowieści o samym Vasarim w pierwszym tomie „Gawęd o sztuce”, gdzie napisałam, że słynny ten malarz i biograf żył na przełomie XV i XVI wieku. Tymczasem żył od 1511 r do 1574, więc tylko wieku XVI.]
Więcej o Leonardzie piszę w: „Gawędy o sztuce”, XIII – XIV, PWN 2010, s. 253-294]