Drzewo

Sławomir Mrożek

                                                          

Mieszkam niedaleko drogi. Koło tej drogi, przy zakręcie, rośnie drzewo.

Kiedy byłem dzieckiem, droga była jeszcze polna.

To znaczy pylna w lecie, błotnista na

wiosnę i jesienią, a w zimie zakryta śniegiem tak samo jak pola.

Teraz jest asfaltowa o każdej porze roku.

Kiedy byłem młody, drogą przejeżdżały chłopskie wozy zaprzężone w woły i tylko między wschodem i zachodem słońca.

Znałem je wszystkie, bo były tutejsze. Rzadziej wozy konne. Teraz drogą przejeżdżają samochody nocą i dniem.

Nie znam żadnego, ukazują się skądś i znikają dokądś.

Tylko drzewo pozostało takie same, zielone od wiosny do jesieni. Rośnie na moim gruncie.

Dostałem pismo od Władzy. „Jest niebezpieczeństwo” – pisało to pismo – „że samochód może wpaść na drzewo, bo drzewo stoi przy zakręcie.

Wobec tego należy drzewo ściąć”.

Zafrasowałem się. Co racja, to racja.

Drzewo istotnie stoi przy zakręcie, samochodów jeździ coraz więcej i jeżdżą coraz szybciej, nieostrożnie.

Tylko patrzeć, jak któryś wpadnie na drzewo.

Wziąłem więc dubeltówkę, usiadłem pod drzewem i jak tylko pierwszy nadjechał, wypaliłem do niego.

Ale nie trafiłem.

Za to mnie aresztowali i postawili przed sądem.

Tłumaczyłem Wysokiemu Sądowi, że nie trafiłem tylko dlatego, że oczy mam już słabe, ale jakby mi dali okulary, to trafię na pewno.

Nic nie pomogło. Nie ma sprawiedliwości. To prawda, że jakiś samochód może wpaść na drzewo i je uszkodzić.

Ale przecież, gdyby mi tylko dali okulary i służbową amunicję, to bym siedział i pilnował stale.

Po co od razu ścinać drzewo, kiedy są inne sposoby, żeby je uchronić od wypadku.

I nic by to ich nie kosztowało poza amunicją. Czy to aż taki wydatek?