Impresje z podróży

                                   CZY  MOŻLIWE?..

            To było w lipcu, chyba w 1980 roku. Mieszkałam wtedy w Rzymie w potężnym budynku, wprost twierdzy, zajmującej przestrzeń między dwiema równoległymi ulicami, z obszernym tarasem na pierwszym piętrze zamienionym w ogród. Rosły tam drzewa cytrynowe i wielkie palmy i w ich cieniu można było na leżaku odpocząć od upału. Dom dla pielgrzymów i turystów prowadziły francuskie zakonnice. Na dole, tuż przy wejściu była pilnie strzeżona recepcja, a w głębi – druga. 

            Któregoś dnia, gdy wieczorem z kluczem w ręku szłam długim, zupełnie pustym korytarzem do swego pokoju, nagle poczułam  lęk. Wydawało mi się, że za zakrętem korytarza ktoś się czai, że czeka na mnie w załomie muru, a musiałam tam skręcić. Strach był tak silny, że przystanęłam, rozejrzałam się szukając jakiejś siostry, żeby mi towarzyszyła przy wejściu w boczny korytarzyk. Ale akurat żadna się tu nie krzątała. A ja miałam wrażenie, że za chwilę ktoś oderwie się od ściany i … nie wiedziałam, co, ale to było tak przerażające jak w filmie Hitchcocka. Czułam się obserwowana, a jednocześnie było mi głupio, bo to przecież najbezpieczniejszy dom w Rzymie, dwie portiernie, nikogo obcego nie wpuszcza się na piętra. Chyba zwariowałam.

            Przełamałam się i weszłam szybko w ciemny korytarzyk prowadzący wprost do mego pokoiku, małego jak cela, mieszczącego się w narożniku budynku zbudowanym tak trochę jak wieżyczka. Nie miałam tu żadnych sąsiadów, obok nie było innych pokoi, tylko łazienka. Weszłam, włączyłam światło.

Nic, spokój. Ale dziwny lęk nie ustępował i nie był to napad fobii nerwicowej, to był po prostu strach, normalny strach, tylko nie wiadomo przed czym. Nigdy przedtem czegoś takiego nie odczuwałam, a nie należę do osób, które się boją ciemności.

Umyłam się i położyłam do łóżka, ale sen nie nadchodził. Napięcie rosło. Wiedziałam, że Rzym nawiedzają trzęsienia ziemi i że ludzie odczuwają przed czymś takim niepokój. Patrzyłam na  lampę pod sufitem, czy już się kołysze?

Nic się nie kołysało.

Wstałam, tłukłam się po swoim malutkim pokoiku całkiem jak pantera w klatce, od ściany do okna i od okna do ściany. Za oknem przyklasztorny park, mur, i cicha ulica. Na niebie tysiące gwiazd, jasna, pogodna noc.

Czego ja się boję?!

            I tak się obijałam do piątej nad ranem. Nad ranem lęk mnie opuścił i zasnęłam kamiennym snem. Obudził mnie telefon. Dzwoniła siostra z portierni, że suo amico już czeka. Zerwałam się, wciągnęłam sukienkę i szybko zbiegłam po schodach. Przecież miałam być o dziewiątej przed bazyliką S. Maria Maggiore!

            – Bałem się, że coś ci się stało – przywitał mnie z ulgą przyjaciel.

            – Nie, tylko długo nie mogłam zasnąć i zaspałam. Przepraszam.

– A co? Przeszkadzały ci Ufo ?- zażartował.

– Nie rozumiem?

– No, to popatrz sobie, co w nocy latało nad nami – i podał mi gazetę.

Na pierwszej stronie La Repubblica widniało wielkie zdjęcie nieba nad Rzymem tej nocy. Widać było eskadrę niezidentyfikowanych obiektów latających.

Czy możliwe, żeby to one zafundowały mi atak paniki?…