„Mona Liza”w rękach „patrioty”,cz.2

2 grudnia 1913 roku florencki handlarz dzieł sztuki nazwiskiem Alfredo Geri, otrzymał w porannej poczcie dziwny list: pewien nieznajomy o przydomku Leonardo, oferował  mu na sprzedaż „Monę Lizę”.

Twierdził, że jako patriota, pragnie zwrócić Włochom zagrabione przez Napoleona dzieło za niewielkim wynagrodzeniem. „Patriota” nie znał historii obrazu i nie wiedział, że akurat Napoleon, niewątpliwie wielki rabuś dzieł sztuki, (częściowo tylko zwróconych), akurat z tym obrazem nie miał nic wspólnego; to król Franciszek I zapłacił Leonardowi aż cztery tysiące skudów za „Monę Lizę” , która od śmierci malarza znajduje się legalnie w dawnym pałacu królów francuskich.

  Geri początkowo zamierzał wyrzucić głupi, jak zrazu sądził, list do kosza, ale się zreflektował. Kto wie? Może ten człowiek rzeczywiście ma coś wspólnego z obrazem Giocondy? Porozumiał się więc z Poggim, dyrektorem Uffizi, i odpisał, że jest wzruszony patriotyzmem autora listu i żywo zainteresowany, ale musi się najpierw upewnić, że to autentyk, trzeba więc poddać obraz ekspertyzie. „Leonardo” zatem musi przywieźć obraz do Florencji.

I tak się stało. Umówili się w hoteliku Tripoli, gdzie „Leonardo” się zatrzymał. I oto 11 dnia grudnia 1913 roku, po południu, w małym pokoiku tego hotelu (dziś hotel nosi nazwę „Gioconda”), młody, szczupły mężczyzna, wyciągnął spod łóżka drewniany kufer i spod podwójnego dna wyjął obraz owinięty w czerwony jedwab.

Pozwolił dyrektorowi Poggiemu zabrać obraz do zbadania. Stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że to  zaginiona „Mona Liza”.

Jak można się domyślić, w hotelu prędko pojawiła się policja i „Leonardo”, a naprawdę ubogi Włoch, malarz pokojowy nazwiskiem Vicenzo Peruggia, ku swemu wielkiemu zdumieniu, powędrował za kratki. Patriotyczne deklaracje złodzieja okazały się jedynie parawanem, kiedy znaleziono jego korespondencję świadczącą o usilnych staraniach sprzedaży obrazu i to nawet do Ameryki.

Ale jak zdołał ukraść „Monę Lizę”? Okazało się, że był jednym z robotników wykonujących w Luwrze drobne prace malarskie i inne. Firmie, w której pracował, zlecono oszklenie wybranych arcydzieł malarskich w Luwrze i Vicenzo szklił obrazy. Twierdził, że ponieważ „Mona Liza” go zachwyciła, postanowił skorzystać z okazji i odzyskać ją dla swego narodu. A że nosił roboczy kitel i jako robotnika muzealnego znali go wszyscy woźni  i strażnicy, miał wolny wstęp wszędzie. Muzeum, zamknięte dla publiczności w poniedziałek, dla niego stało otworem.

Zdjął więc skrzynię z obrazem ze ściany, na pustej bocznej klatce schodowej wyjął z niej lipową deskę z malowidłem, wsunął za pazuchę fartucha – a że obraz ma tylko 73 na 53 cm, więc się zmieścił, i wyniósł z muzeum. Ukrył w podróżnym kufrze pod łóżkiem w swej nędznej izdebce przy rue de L’Hopital Saint- Louis, następnie sporządził listę kolekcjonerów i handlarzy, i czekał cierpliwie aż wrzawa ucichnie.

Potwierdziło się stare porzekadło, że pod latarnią najciemniej – bo przecież było oczywiste, że musiał to zrobić ktoś „swój”, kto miał swobodny dostęp do muzeum, nawet w te dni, kiedy było ono zamknięte dla publiczności. Gdyby pomyśleli o szklarzu, jako że obraz wisiał akurat w przeszklonej skrzyni, znalezionej do tego na schodach, którędy chodzili tylko pracownicy! Szukali w zakładach dla wariatów, a nie przyszło im do głowy zrobić rewizji w mieszkaniu ubogiego imigranta, do tego już karanego.

Bo teraz, kiedy policja miała go już w rękach, okazało się, że Peruggia, unikający pracy psychopata, figurował w paryskiej kartotece przestępców! W latach poprzedzających śmiałą kradzież, przebywał parokrotnie we francuskim areszcie, ostatnio w 1909 roku, kiedy to usiłował ukraść prostytutce torebkę z pieniędzmi. Wówczas zdjęto mu także odciski palców (!!!) i znajdowały się one na karcie z innymi jego wymiarami anatomicznymi. Ale, jak wspomniałam wyżej, ilość tych kart z wymiarami i odciskami była olbrzymia, a nie istniał jeszcze system pozwalający wyjąć tę właściwą, by porównać nowy odcisk ze starym, aby zidentyfikować przestępcę.

Teraz, kiedy Peruggia sam się przyznał do kradzieży, linie papilarne nie były już potrzebne. „Leonardo” trafił do więzienia, a „Mona Liza” powróciła do Francji, odbywszy triumfalną podróż z postojami we Florencji, w Rzymie, Mediolanie i innych miastach, gdzie wszędzie odwiedzały ją tłumy. Gdy powróciła do Paryża, pewien dziennikarz napisał, że uśmiecha się piękniej niż kiedykolwiek.

                                                    KONIEC