O sobie samej do potomności

czyli jak Irena Kwiatkowska 90 lat temu zdawała egzamin do Instytutu sztuki

              [Kursywą cytuję pamiętnik Ireny Kwiatkowskiej]

            Rok 1932 – dwudziestoletnia Irena (ur. 17 września 1912) zdała maturę i przygotowuje się do właśnie otwartego w Warszawie Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej na ul. Okólnik 1, pod dyrekcją Aleksandra Zelwerowicza.

            Na egzamin przygotowała wiersz-satyrę Mikołaja Biernackiego – Rodocia (XIX w) o pewnej Mani, która musi wybierać między dwoma kandydatami na męża, ubogim Janem do którego serce jej lgnie, a bogatym lecz nieatrakcyjnym Dydakiem, popieranym przez mamę. Oto fragment wiersza:

            Maniu! Co się z tobą stało!
            Tobie widzę romans w głowie
            Taką partyę doskonałą puszczać!
            Co świat na to powie!
            Dziecko, brak ci doświadczenia,
Po ślubie wszystko się zmienia
Powoli…pana Dydaka
Pokochasz, no, daj buziaka…

            26 września 1932 roku w poniedziałek, Kwiatkowska idzie na egzamin. Jest bardzo zdenerwowana.

            Do egzaminu przystępuje jako pierwsza. Denerwuje się tym bardziej, że wcześniej dowiaduje się od jednego z kandydatów, że Zelwerowicz pyta z Norwida i Dostojewskiego, czyli akurat z tego, co myśmy w szkole przepuściły.

            Zelwerowicz – jeszcze przed formalną częścią – zapowiada, że bezlitośnie będą ścinać, bo kandydatów jest bardzo dużo, a zwłaszcza kobiet, że pierwsi ci się zetną, którzy wykażą że są stremowani. Dość na tem, że strwożył jeszcze bardziej wszystkich, a najwięcej mnie.

Na egzamin wchodzi z dwoma innymi kandydatami.

Zelwerowicz z wywiniętą silnie dolną wargą i wybitemi dwoma zębami zapytał o moje nazwisko, stan cywilny i co przygotowałam.[…] Powiedziałam kawałek satyry. Śmiało, z gestykulacją – pewna siebie i swobodna.

Zelwer patrzył bardzo uważnie, a wśród zgromadzenia męskiego [komisji] rozszedł się cichutki gwar; małe poruszenie. Powiedziałam dalej kawałek prozy zamaszyście i spytano mnie, czy tańczę mazura, poloneza, oberka rach, ciach, ciach, polkę, rumbę, walca, foxtrota itd. Przerażona na wszystko odparłam twierdząco, prócz rumby i foxtrota. Dalej Zelwer kazał mi mówić każdą nazwę tańca odpowiednio do charakteru tańca. Może bym lepiej to zrobiła, ale jak miałam mówić dobrze, kiedy nic nie wiedziałam, jak się co tańczy.

 Później kazano mi naśladować miauczenie kota, wreszcie płakać i śmiać się […]Kazali mi śpiewać walca i tańczyć z nim [kolegą zdającym], a następnie oberka. O rety! Aż mi wstyd za ten taniec nasz niedołężny. Później poproszono nas o wyobrażenie sobie, że jesteśmy artystami malarzami czy rzeźbiarzami i że malujemy „bohaterstwo”.

Kwiatkowska kreatywnie podchodzi do zadania, zwraca uwagę nie tylko na wymiar ideowy. To chyba podoba się komisji. [ale dla mnie jej podejście jest niejasne –B.F.]

– Dlaczego Pani podkreśliła, że „bohaterstwo u pani jest fizycznie dobrze rozwinięte?”  – Bo chciałam zaznaczyć, że bohaterka moja, prócz wartości moralnych, jakie może posiada, jest wyższa ponad wszystko i tężyzną fizyczną.

Następnym zadaniem kandydatki jest wyobrazić sobie tacę pełną stojących szklanek, a w nich herbatę. „Wylanie jednej kropli drogocennego napoju narazi panią na zdyskwalifikowanie i nieprzyjęcie do szkoły dramatycznej.”

Wreszcie następuje scena z kartoflami. Trzeba zbierać z ziemi rozsypane ziemniaki.[…] Tę scenę uważa za nieco żenującą.

 Badali też głos, słuch, a wreszcie zdolności rysunkowe (to mnie marnie poszło, chociaż tępa do rysunków nie jestem.)

Następnie pytania z literatury. Pyta prof. Leon Pomirowski, jakie zna dramaty.

Furda dla mnie.

Ma streścić najładniejszą jej zdaniem scenę z „Wesela”. Wybiera rozmowę Dziennikarza ze Stańczykiem. Potem każą jej porównać „Balladynę” z „Weselem”. Uzna, że „Balladynę” niosą czynności, a „Wesele” – dialogi.

Spytają ją jeszcze o Fredrę i czy czytała dramaty Zapolskiej. Odpowie, że zna „Kaśkę Kariatydę”, ale jako powieść.[…]

Potem jeszcze czeka ją egzamin z historii sztuki. Pytają o „Hołd Pruski” Matejki oraz o styl gotycki. Ze stylem gotyckim ma pewien kłopot, ale że zna francuski i sporo czytała, ratuje się opowieścią o katedrze Notre Dame.

Kolejny dzień to sprawdziany z rytmiki.

W wielkim stresie i niepewności próbuje potem podpytać uczestniczącą w procesie rekrutacyjnym dawną dyrektorkę szkoły dramatycznej o wynik egzaminu.

– O, bo ja jestem w takim strachu.

– Pani w strachu? – zdziwiła się szczerze dawna dyrektorka. – Przecież Zelwer zupełnie nie mógł pani zbić z tropu, taka pani była rezolutna, pewna siebie. A że pani jest dopuszczona do rytmiki to znaczy, że pani ma szanse.

Na rezultaty trzeba czekać kilka dni.

3 października w poniedziałek sprawdza wyniki.

Lista wywieszona. Moje nazwisko – pierwsze. Jestem wśród 15 osób, które zdały bez zastrzeżenia, 17 osób przeszło warunkowo, a wśród nich właśnie tyle tych pięknych. [bo zazdrościła dziewczynom urody, zdając sobie sprawę, że nie należy do pięknych; napisała nawet, że  przy nich wygląda na… służącą.]

                                    Opr. na podstawie:             Marcin Wilk – KWIATKOWSKA – Żarty się skończyły, ZNAK 2022, s. 71-77