Okruchy historii

Jeszcze o Chartres

            Wspominałam tu niedawno swoje zachwyty nad francuskim gotykiem i urodą  katedry w Chartres. Kilka lat temu jeden z jej witraży zainspirował mnie do uważnego przyjrzenia się scenom biblijnym w malarstwie. Jest to witraż ufundowany przez cech szewców, a przedstawia Boga Ojca w momencie, gdy tchnie duszę w człowieka. Zaintrygowało mnie, że Stwórca dokonuje tego za pomocą niebieskiej rurki, przynajmniej tak to na oko wygląda.

I zaczęłam się zastanawiać, jak można namalować tchnienie duszy? A jak samą duszę? Jak ona wygląda? I czy w ogóle wygląda?

Tu przypomina mi się zabawna rozmowa pewnej znajomej babci z wnuczkiem, który twierdził, że widział w Puszczy Kampinoskiej jakieś dziwne zwierzę.

– Ale jak on wyglądał, ten twój zwierz? – dopytywała się babcia.

– Normalnie – odpowiedział chłopczyk – Stał za drzewem i wyglądał.

Wracając do pytań biblijnych związanych z malarstwem. Jak namalować stworzenie człowieka? Jak duszę, jak wodę, jak powietrze, jak emocje – z takiego ciągu pytań zrodziła się niespodziewanie książka p.t. „Biblia w malarstwie”, wydana w 2017 roku przez PWN. A że wszystko zaczęło się od witraża w Chartres, wiele tej katedrze zawdzięczam.

A wczoraj sięgnęłam po opasły tom Roberta Edsela „Obrońcy skarbów” z 2014 roku i przeczytałam coś, o czym nie wiedziałam: oto dotarło do mnie, jak niewiele brakowało, żeby ta wspaniała budowla już nikogo nie zachwyciła i niczym nie natchnęła.

W 1944 roku, pod koniec wojny, gdy Niemcy już wycofywali się z tych terenów, minowali co się dało: mosty, drogi, budynki i pola. W pobliżu katedry podłożyli aż 22 ładunki wybuchowe. Szczęśliwie alianci w porę je rozbroili; zasłużył się tu szczególnie ekspert od materiałów wybuchowych, Leonard Stewart, który bohatersko ratował katedrę z narażeniem życia.

A kiedy już skończył i katedra była bezpieczna, siadł sobie samotnie w tym przejmująco zimnym i surowym wnętrzu obłożonym workami z piaskiem, pod oknami ziejącymi pustką, bo pozbawionymi witraży, z dziurami w murach wież po ostrzale artyleryjskim i dumał. Czuł ogromną satysfakcję, że dane mu było ocalić coś tak wspaniałego. I siedział tak z godzinę, nie czując upływu czasu.

Kolega z tej samej jednostki obrońców skarbów, zadał mu po tej akcji pytanie, dręczące każdego z nich:

– Czy warto narażać życie dla sztuki?

– Miałem wybór – odparł Stewart. – Wybrałem usuwanie niewypałów. I opłaciło się.

Do ich rozmowy dołączył jeszcze jeden młody żołnierz z tego samego oddziału obrońców skarbów, rzeźbiarz z zawodu, który w liście do żony tak o tym napisał:

Oto nieoczekiwane piękno. Okna otwarte na niebo […], tak że widzieliśmy jednocześnie wnętrze i otoczenie tej wspaniałej budowli. Patrząc na ogromne łuki przyporowe, które pięły się ku dachowi i przechodziły w żebra sklepienia, poznawaliśmy tajniki gotyckiego stylu budowania. […] Stojąc tam, można było ujrzeć w nowym świetle płynącym z góry, postacie biblijnych królów, królowych i Chrystusa z Apokalipsy.  [przekł. Paweł Kruk]

Katedra wydała się im budowlą ponadczasową, istniejącą poza wojną, czymś przeznaczonym do wieczności. To ocalone dzieło sztuki budziło optymizm,  stanowiło przeciwwagę wojennej zagłady.

A po wojnie załatano mury, okna znowu wypełniły stare witraże. I znowu na jednym z nich Pan Bóg przez tajemniczą rurkę tchnie duszę w człowieka, a wraz z nią – wielką nadzieję na ludzkie dobro.