Okruchy historii i sztuki

                       Zapomniany portret trumienny

Kiedy pracowałam w Muzeum Narodowym w Ośrodku Badań nad Polskim Portretem, szczególnie interesowałam się portretem trumiennym. To był taki polski obyczaj, zapoczątkowany w końcu XVI wieku, że do trumny przyczepiano wizerunek zmarłego, namalowany na blasze, według jakiegoś portretu wykonanego  za jego życia, i ukazujący go w popiersiu, z otwartymi oczami. W ten sposób zmarły był w pewnym sensie obecny na własnym pogrzebie i z wysokości katafalku patrzył na zgromadzonych.

Najstarszy znany wizerunek tego rodzaju znaleziono na trumnie króla Stefana Batorego z 1586 roku. Jest to portret malutki, doskonały, bo wyszedł spod pędzla nadwornego malarza króla, zapewne Marcina Kobera. Późniejsze wizerunki rzadko były tak dobre i stawały się coraz to większe, aż mogły zakryć całą ściankę poprzeczną trumny od strony głowy zmarłego.

Z punktu widzenia sztuki, poziomu artyzmu, portrety trumienne były bardzo zróżnicowane, ponieważ obyczaj stał się tak powszechny, że w potrzebie wykonywali je rozmaici malarze, czasem tylko prawdziwi artyści, przeważnie cechowi i wędrowni. Tych wizerunków było kiedyś bardzo dużo, zachowało się, niestety, bardzo niewiele, ale i te ocalałe świadczą o tym, że wśród masy kiepskich, trafiały się również konterfekty znakomite. Można je podziwiać w muzeach. Na mnie zawsze największe wrażenie robiły portrety dzieci, których śmiertelność kiedyś była ogromna.

Przed wojną, we wszystkich starych kościołach w Polsce, gdzie w podziemiach chowano nie tylko księży lecz właścicieli majątku, ich rodziny i innych parafian, można było napotkać trumny z wizerunkiem osoby zmarłej.

Takie trumny były również w warszawskiej katedrze, ale ja już tam nigdy takiej trumny nie zobaczyłam.

Po ostatniej wojnie nasza warszawska katedra była jedną wielką górą gruzu. Pamiętam to, bo Mama mnie tam zaprowadziła, i zobaczyłam coś , czego nigdy w życiu nie zapomnę – po prostu sam gruz, pagórki z cegieł z udeptanymi ścieżkami. Tak wyglądała katedra i całe Stare Miasto. Jakiś koszmar.  

W 1953 roku katedrę odbudowano. W południową ścianę wmurowano na pamiątkę fragment gąsienicy złowrogiego Goliata, miniaturowego czołgu, który wpuszczony przez Niemców do środka świątyni, sam dokonał jej zagłady.

Po odbudowie katedry, poddano badaniom jej podziemia. Któregoś dnia natrafiono na starą trumnę z przyczepionym wizerunkiem dziesięcioletniej dziewczynki. Była przy tym, dziewięcioletnia wtedy, córeczka organisty, moja imienniczka, Bożena Możdżonek, i od niej po latach, usłyszałam tę historię.

Otóż, gdy zobaczyła na boku trumny namalowaną dziewczynkę, dokładnie w swoim wieku, niemal wstrzymała oddech, gdy zaglądano do środka. Zdjęto wieko i znaleziono zbrązowiałe, wysuszone ciało dziewczynki, całkiem dobrze zachowane, tak że widać było jej zamknięte oczy i łuki brwiowe, na głowie wianuszek z uschniętych różyczek, gdy nagle …  wszystko zaczęło zamieniać się w proch.

 Zmarła przed wiekami dziewczynka najpierw pękła na pół, a potem się rozsypała, przestała istnieć w swym kształcie. Grono badaczy było bardzo skonsternowane, zastanawiali się, jaki popełnili błąd.

Blachę z konterfektem trumny odjęto i nie wiadomo, do jakich zbiorów trafiła, a dziewczynka – po prostu znikła.

Historię tę opowiedziała mi Bożena Możdżonek- Leofreddi już w Rzymie, gdzie spędziła u boku włoskiego męża całe dorosłe życie, a mnie to przypomniało opowieść profesora Umberta Fasoli, wybitnego archeologa  paleochrześcijańskiego.

Opowiadał mi o badaniach prowadzonych w rzymskich katakumbach,  w tej części , gdzie złodzieje nie dotarli, więc nie ograbionych ze wszystkiego. Archeolodzy natknęli się tam na  zamurowane jeszcze loculusy, czyli wąskie groby wykute w tufie wzdłuż korytarzy rzymskich podziemi. Kiedy pierwszy raz natrafili na nienaruszony grób, szczęśliwi go odmurowali i mogli zobaczyć na własne oczy postać owiniętą w całun, gdy po chwili… dosłownie jednej chwili, nie widzieli już nic.

Zetknięcie tej wysuszonej materii z powietrzem skutkowało błyskawicznym  unicestwieniem. Od tego czasu już nie otwiera się ocalałych grobów, lecz jedynie wprowadza się kamerę przez wywiercony w płycie mikroskopijny otwór, i tym sposobem bada się zawartość.