Okruchy rodzinnych wspomnień

         

Mój Dziadek, Wacław Fabiani, był inżynierem kolejowym, absolwentem carskiej politechniki, którą ukończył na początku XX wieku ze złotym medalem, tak jak jego umiłowanie, polski parowóz, wyróżniony złotym medalem na wystawie światowej w Paryżu przed wojną.

 Ale wcześniej był też uczniem  gimnazjum gubernialnego w Piotrkowie, w którym jego ojciec, Józef Fabiani, wykładał grekę i łacinę. Z tej szkoły i z rodzinnego domu wyniósł zamiłowania humanistyczne. Gdzie się nauczył wspaniale grać na fortepianie? Nie wiem. Faktem jest, że pewnego razu, gdy był studentem petersburskiej Politechniki i grał sobie w zamkniętym pokoju, a tego dnia oczekiwano koncertu jakiegoś wirtuoza, koledzy uznali, że to ów wirtuoz przygotowuje się do występu. Jednym słowem był muzykalnym, solidnie wykształconym inżynierem i humanistą, a przy tym bardzo rodzinny.

Kiedy pewnego razu, latem, wędrował z dziećmi, małym Tadzinkiem i Irusią po kaszubskiej wsi, na której co roku spędzali wakacje, na widok jakiegoś kundla w progu chałupy, z miejsca uhonorował psa sprytną rymowanką:

Progu na stoi pies i patrzy
i patrzy osoby on na trzy
i myśli, która mu co da czy?
Nikt nic mu nie jednak dać raczy

Jakem humanistka stuprocentowa, tak nigdy w życiu nie dałabym rady na poczekaniu równie dowcipnie opisać rymem psiej doli.

 Właściwie teraz dopiero do mnie dotarło, po kim mój Tata, prawnik z wykształcenia, tak lubił wyśpiewywać poranne rymowanki, które Mama przechowała w pamięci, bo przecież ja nie znałam swego Ojca; Niemcy Go zabili w 1940 roku na Palmirach, kiedy miał zaledwie 33 lata, a ja niecałe półtora roczku.   Rymowanki były privatissime, nie za wysokiego lotu, jeśli chodzi o ars scrivendi, ale pokazywały wieczną pogodę ducha mego Rodzica. Oto przykład: 

Życie młodego człowieka
ono szczeka i ucieka,
a życie Żabiego oczka    [to ja w beciku]
składa się z butli i smoczka…
[Jest do tego naturalnie melodia, znam ją, ale nie potrafię tutaj zapisać.]

Tata był urodzonym optymistą, podtrzymywał na duchu kolegów w celi na Pawiaku i wprost nie mogę sobie wyobrazić, jak cierpiał, gdy z zawiązanymi oczami prowadził go niemiecki żołnierz przez palmirski las na egzekucję. Jak się zamartwiał o rodzinę i jak mu wywietrzało z głowy, wyrażone kiedyś Mamie pragnienie, by zostać pochowanym w lesie…