Ostatnia część perypetii „Madonny” Cranacha

                                      Happy end

Przekazanie obrazu odbyło się, zgodnie z życzeniem strony szwajcarskiej, w siedzibie ambasady polskiej w Bernie; tak na wszelki wypadek, żeby uniknąć sytuacji, że znowu jakiś nikomu nieznany ksiądz z jakimś spryciulą przebierańcem  przejmą  artystyczny skarb i rozpłyną się we mgle na kolejne dziesiątki lat.

 Deskę wyjęto z pudła wykonanego ze skaju, jakim w latach sześćdziesiątych obijano ławki w pociągach. Następnie wyciągnięto ją z połatanego jutowego worka poplamionego kawą, czyli z historycznego już pokrycia podróżnej tacy księdza Zimmera. Także te plamy po kawie potwierdzały, że to był właśnie ten poszukiwany od lat skarb.  

Do Warszawy „Madonna” przyleciała 18 lipca 2012 roku. Strzeżona chyba jak sam prezydent, a może lepiej. Wkrótce innym samolotem dotarła do Wrocławia. Dziś znajduje się tam w Muzeum Archidiecezjalnym w gablocie za pancerną szybą. Obok wisi jej niechlubny sobowtór – kopia skutecznie przez tyle lat zacierająca ślady oryginału.

  Wartość „Madonny pod jodłami” nieustannie rośnie, dziś ocenia się ją z grubsza na sumę nawet ponad 50 milionów euro.

Zastanawiam się, kto na tym wieloletnim handlu zyskał, a kto stracił?

Zyskał niewątpliwie główny fałszerz, ksiądz Zimmer, bo otrzymał duże pieniądze, mógł żyć w luksusie i realizować swoją życiową pasję, powiększać kolekcję dzieł sztuki egipskiej. Obłowiło się też kilku kolejnych paserów. Ale znalazł się wśród nich i taki, który sporo stracił, bo  jeden paser drugiego pasera do wiatru wystawił.

Oto pewien handlarz nieruchomości zamienił „Madonnę” Cranacha na  pejzaż Rubensa z dopłatą 140 tysięcy marek. I bardzo był rad z udanej transakcji. Tyle tylko, że wkrótce gorzko się rozczarował i boleśnie przekonał, że oddał cenny oryginał za falsyfikat, bo Rubens był fałszywy.

Nie zyskał też nic współfałszerz, malarz Kupke  – zresztą podobno nic nie chciał, powiedział nawet, że gdyby wiedział, że ksiądz Zimmer obraz sprzeda, to nie podjąłby się zrobienia kopii. Jeśli to prawda, mamy kolejnego dobrego Niemca, który wprawdzie wziął udział w rabunku, ale z pobudek patriotycznych i w najlepszej wierze.

„Madonna pod Jodłami”: falsyfikat oraz oryginał