Paulina Młynarska

„Jesteś spokojem”, Prószyński i S-ka 2019, s. 53-7

             Autorka opowiada o pracy w TV, jak ją przygotowywano do wejścia na wizję.

            „Aby przerobić moją skromną osobę w nad kobietę full HD, trzeba było bitych trzech godzin pracy czterech osób. Kiedy tylko jeszcze kompletnie niedobudzona po nocy, przekraczałam próg garderoby, łapały mnie w swoje ręce dziewczyny z ekipy wizerunkowej i dawaj, symultanicznie ciągnąć za włosy, dmuchać suszarką w twarz, pryskać lakierem w oczy […]

            Po godzinie lub dwóch owych zabiegów, choćby człowiek zarwał noc i przedstawiał sobą świtowy koszmar  twarzowy, z lustra wyłania się postać, która na ekranie […] będzie wyglądać świeżo i młodo.  A że z bliska mamy do czynienia z tym, co Gabriela Zapolska pięknie nazwała kamienicą odnowioną na przyjazd cesarza, to już inna rzecz.[…]

            Jednak obróbka nie kończy się na twarzy! Twarz to za mało! Lecimy z ciałem!

            Po pierwsze – chudość. Nigdy nie miałam problemów z nadwagą, więc wydawać by się mogło, że przynajmniej w tej sprawie będę miała względny spokój. Nic bardziej mylnego. [I zaczyna się] wbicie w tzw. obciskacze. W moim przypadku były to pancerne, gumowane majtasy, zaciskające się na pupie niczym postindustrialny pas cnoty, oraz rodzaj elastycznego gorsetu sięgającego pod biust, zapinanego na haftki. Aby przywdziać to coś na siebie, trzeba było pomocy dwóch osób. Jedna zachodziła mnie z prawej, druga z lewej i z pełnym wysiłku stęknięciem naciągały cholerstwo, łapiąc mnie w żelazny uścisk […]

Jednak i na tym nie koniec! Kobieta w telewizji musi być przede wszystkim sexy. Zgodnie z polskim kanonem o seksowności decydują trzy punkty kontrolne: włos, cyc oraz but. Włos mam już zrobiony, brzuch wciągnięty, czas na cyc. Mój osobisty biust naturalny jest mały. Nie żebym go nie miała, ale jak na standardy telewizji zdecydowanie należało go podrasować.[…] I tak, nad linią czarnego pasa wyszczuplającego [….] tam, gdzie już po kilku minutach tworzyła się sina pręga na skórze, stylistki zapinały mi stanik, w którym moje 75B przeistaczało się w 90C. Potem wkraczała makeupistka, by za pomocą pędzla i ciemnego pudru optycznie pogłębić rowek między moimi i tak już ściśniętymi do granic wytrzymałości piersiami.[…]

Na tym etapie było mi już w zasadzie wszystko jedno, w co mnie ubiorą, jednak najczęściej wybór padał na wąskie, bardzo obcisłe dżinsy rurki, w których łękotki podjeżdżały mi boleśnie do góry, i jakąś elegancką bluzkę. Do tego obowiązkowo szpile. Im wyższe, tym lepiej! Co prawda nie wiadomo, dla kogo lepiej, bo na pewno nie dla mnie – po takim dniu nie czułam czasem stóp przez kilka godzin.