Pompeje po raz pierwszy

                        Impresje z podróży

                        Kartki z Dziennika 1973, cz. 2

                                        POMPEJE  PO RAZ  PIERWSZY

            9. XII.  Monotonię pobytu w Neapolu, gdzie towarzyszyłam pewnej chorej, przerwał niedzielny wyskok do Pompejów. Od dawna marzyłam o tamtejszych wykopaliskach. Z podziemia Dworca Centralnego jeździ tam beznadziejna ciuchcia, tyle że na pociechę krótkiej na szczęście podróży, po drodze migają w oknie radosne gaje pomarańczowe i mandarynkowe.

            Jakie to musiało być piękne miasto w I wieku naszej ery, przed 79 rokiem, rokiem zagłady! Jak dostosowane do potrzeb mieszkańców; akwedukt, kanalizacja, brukowane ulice. W zamożnych domach gdzieniegdzie zachowane piękne atrium, taki obszerny hall willi w stylu hellenistycznym, kolumny, marmurowy stół. W innych domach sypialnie maleńkie, bez okien, o ścianach pokrytych czarną farbą, żeby w porze siesty uciec od upału i zrobić noc z dnia.

Malutkie kuchnie mieszczące tylko piec kuchenny, a na nim naczynia ze zwęglonymi resztkami jedzenia. Posadzki z mozaiki marmurowej, na ścianach piękne freski ze zwierzętami zawsze w ruchu – jelonki, lwy, niedźwiedzie… Malowane owoce, ornamenty roślinne i sceny mitologiczne, wzory geometryczne czy widoki architektury. Na murach zewnętrznych agitacja przedwyborcza na całego, głosuj na tego, nie! na tamtego!

Malowane szyldy sklepowe, oznaczone wyraźnie bary, Tavola calda – to jak i dziś, bar z ciepłym jedzeniem, a w nim amfory wpuszczane w ladę bufetu zawsze zakręcającego pod kątem ostrym. W głębi sklepów schodki na pięterko mieszkalne dla służby. Umocowane na murach wodociągi, z ołowianej blachy sklepanej w wąską rurę, a rury kanalizacyjne zrobione z wielu zestawionych pionowo wąskich amfor glinianych po odcięciu denka. Niezniszczalne zebry z obłych głazów wysoko sterczących i wyznaczających dogodne przejście przez jezdnię, nawet w porze deszczowej, gdy uliczki  zamieniały się w górskie rwące potoki. Wyżłobione w kamieniu bruków koleiny od wozów.

            Cisza martwego od wieków miasta i nagle dwudziestowieczne gabloty, a w nich odlewy gipsowe ludzi w takiej pozycji w jakiej śmierć ich dopadła. Padający mężczyzna w sandałach, chłopczyk siedzący w kucki z głową na podkurczonych kolanach, pies na uwięzi, cały skręcony, na próżno szarpiący się z łańcuchem. Straszliwe świadectwo bólu, duszności, koszmarnej śmierci.

            Nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że za jakiś czas powrócę do Pompejów i przemierzę uważnie teren wykopalisk nieomal metr po metrze, żeby napisać przewodnik po tym mieście. A jeszcze później, bo dopiero w 2018 roku, przy pisaniu książki o ratowaniu dzieł sztuki we Włoszech podczas 2 wojny światowej, dowiem się, że nie tylko Wezuwiusz dokonał dzieła zagłady tego miasta, że przyczynili się do niej jeszcze… alianci, wyzwoliciele, i to  – aż wierzyć się nie chce – przez pomyłkę! Zbombardowali połowę terenu wykopalisk, sądząc że niszczą gniazdo oporu Niemców.

            11 XII    Dziś zastanawiałam się nad pytaniem, czym Pompeje zachwycają? I doszłam do wniosku, że tym, co w nich jest inne, oryginalne. Czy nie tak samo jest ze wszystkimi  miastami? Jeśli Warszawa jest piękna, to przecież nie z powodu banalnego MDM, lecz oryginalnego Starego Miasta. I czy to samo nie dotyczy ludzi? Bo to, co w człowieku piękne, to jest to, co jest niepowtarzalne, jego własne, inne, oryginalne, nie małpowane, prawdziwe.

Odlew siedzącej ofiary erupcji Wezuwiusza