W Himalajach

Wracam jeszcze do swamiego Ramy, którego już tu cytowałam z jego książki „Żyjąc wśród himalajskich mistrzów”. Jest to tak fascynujący i inny świat, że z przyjemnością się zagłębiam w tę lekturę, zwłaszcza w czas niepokoju wojennego.

                                  POMOCNA  DŁOŃ

Znam wiele cichych i spokojnych miejsc w sercu Himalajów, gdzie można żyć i medytować nie będą niepokojonym przez nikogo. Ilekroć odczuwam zmęczenie, myślę o tym, aby na krótki okres udać się w góry i nabrać sił. Jednym z moich ulubionych miejsc odpowiednich dla takich rekolekcji jest Garhwal[..] gdzie na wysokości 1800 metrów znajduje się maleńka świątynia Śiwy, otoczona przez gęste jodły.

Na obszarze tym nikt nie spożywa zboża, zanim nie ofiaruje jego części bóstwu, które jest czczone w tej świątyni. Zgodnie z miejscową tradycją, jeśli ktoś tego nie zrobi, jego dom zaczyna się trząść w posadach, a mieszkańcy dziwnie się zachowują. Kiedy w wieku 14 lat usłyszałem o tym po raz pierwszy, zrodziło się we mnie pragnienie ujrzenia tej świątyni. Myślałem wówczas, że ludzie tworzą tego rodzaju mity w swojej wyobraźni, a następnie opowieści te rozchodzą się po świecie i każdy w nie wierzy, chociaż tak naprawdę nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

Zdecydowałem się odwiedzić to miejsce po to, aby zobaczyć je na własne oczy. Około godziny siódmej wieczorem byłem blisko celu. Zrobiło się jednak już ciemno. Szedłem wzdłuż krawędzi urwiska i nie miałem ze sobą lampy. W tamtych czasach nosiłem drewniane trepy, co bardzo utrudniało chodzenie po górskich ścieżkach. Nagle poślizgnąłem się i poczułem, że osuwam się w przepaść. I wtedy tuż obok mnie pojawił się wysoki, stary człowiek, ubrany na biało. Chwycił mnie mocnymi ramionami i wyciągnął z powrotem na ścieżkę. Powiedział:

– To święte miejsce. Jesteś tu pod opieką. Zabiorę cię do celu twej pielgrzymki.

Prowadził mnie ścieżką około dziesięciu minut aż zbliżyliśmy się do krytej strzechą chaty, wewnątrz której płonęła pochodnia. Kiedy wchodziliśmy poza kamienny mur otaczający dom, myślałem że on idzie za mną. Ale gdy się odwróciłem, by mu podziękować, jego już nie było.

Zawołałem, a sadhu który mieszkał w chacie, usłyszał mnie i wyszedł. Był bardzo zadowolony, że może udzielić mi gościny i zaprosił mnie do środka.

Opowiedziałem mu o starym człowieku, który pokazał mi ścieżkę w ciemnościach. Opisałem jego nagłe pojawienie się i wyjaśniłem, jak uratował mnie przed stoczeniem się w przepaść.

Sadhu rozpłakał się i rzekł: – Miałeś szczęście spotkać wielkiego człowieka. Czy wiesz, dlaczego tu jestem? Siedem lat temu ja także zgubiłem drogę w tym samym miejscu. Była jedenasta w nocy. Ten sam stary człowiek chwycił mnie za ramię i przyprowadził tu, do tej chaty, w której teraz mieszkam. Nigdy więcej go nie widziałem. Nazywam go Siddha Baba. Jak widzisz jego pomocne dłonie ocaliły także i mnie.

Następnego ranka przeszukałem cały ten obszar, ale nie spotkałem żadnego człowieka. Poszedłem nad urwisko i zobaczyłem swoje ślady w miejscu, gdzie się poślizgnąłem. Pamiętam owe pełne miłości dłonie, które uratowały mnie przed upadkiem w przepaść. Było to miejsce bardzo niebezpieczne i gdybym spadł, zginąłbym natychmiast.

Nieco później rozmawiałem o tym z wieśniakami. Wszyscy oni znali tego siddhę. Wierzyli, że ochrania ich kobiety i dzieci, kiedy przebywają w lesie, ale nikt z nich tak naprawdę go nie widział.

W tamtym czasie prowadziłem bardzo surowe życie i postępowałem ściśle według instrukcji, jakie otrzymałem od swego mistrza. Nie posiadałem nic, ani też niczego ze sobą nie niosłem. Moje doświadczenia często potwierdzały przekonanie, że ci, którzy nie mają nic, są pod wyjątkową opieką Boga.[…]