Wspomnienie

Chciałabym tu przywołać wspomnienie jednego z pierwszych swoich pobytów w Rzymie, które po wielu, wielu latach wzięłam pod lupę pod kątem sztuki. Tym sposobem wspomnienia łączą się z moimi „Okruchami z warsztatu”, jakie lubię tu umieszczać.

                                                            Cz. 1

            Otóż pewnego razu, towarzysząc pewnej Włoszce, złożyłam wizytę damie z wyższych sfer, markizie B. Mieszkała w kamienicy w starej części miasta, tuż za Largo Argentina. Kamienica miała – jeśli dobrze pamiętam- najwyżej 3 czy 4 piętra.   Nie była wysoka, ani nowoczesna. Dom jak dom, pełno takich w tej dzielnicy.

Co do mnie, miałam niewiele ponad dwadzieścia lat i byłam zupełnie zielona, jeśli chodzi o sztukę, dzieje i zabytki Rzymu. Jeszcze nie śniło mi się, że zajmę się kiedyś tą dziedziną, a po włosku porozumiewałam się z trudem. Prawdziwie włoskie miałam tylko nazwisko.

  Pani markiza była bardzo gościnna, wprowadziła nas do salonu, a sama poszła do kuchni zaparzyć kawę. W tym czasie ja wpatrywałam się w sufit, zdumiona malowanym fryzem obiegającym cały pokój. Było to bardzo ładne i pięknie współgrało z eleganckim wnętrzem salonu. Pomyślałam, że pani B. jest zapewne malarką i bardzo ładnie umiała to wykorzystać.

Kiedy więc powróciła, niosąc tackę z kawą uznałam, że powinnam docenić jej talent i swoją mało subtelną włoszczyzną pochwaliłam, jak  pięknie sama sobie  wymalowała pokój.

– Co zrobiłam? – spytała, nie całkiem rozumiejąc o co mi chodzi.

– Wymalowała pani sobie sufit… – powtórzyłam.

– Ja? – zapytała zdumiona. – Signorina, czy pani naprawdę nie widzi, że to renesans?

Zrobiło mi się strasznie głupio. Absolwentka historii, która nie potrafi rozróżnić malowidła sprzed 500 lat od współczesnego… Ale niby gdzie się miałam tego nauczyć? Na studiach nie wprowadzano nas w dzieje sztuki, a wzrastałam  na ruinach Warszawy. Nawet po Zamku mogłam widzieć jedynie ruiny. Jeszcze go nie zrekonstruowano.

Milczałam okrutnie speszona. Co sobie pani markiza pomyślała o nieuku z Polski, to pomyślała, trudno, na razie przeprosiła i poszła do kuchni po cukier. W tym czasie przez uchylone drzwi zajrzałam do małej sypialni i dostrzegłam coś jeszcze znacznie piękniejszego od malowanego sufitu: na komodzie vis à vis łóżka stało marmurowe popiersie cudownej wprost Madonny – rzeźba Piety! Takiej samej, jak ta w Bazylice Św. Piotra na Watykanie dłuta Michała Anioła. Nie mogłam od niej oderwać wzroku, wygłaskany biały marmur, śliczna, spokojna twarz tak blisko… Byłam pod wrażeniem.

c.d.n.