Wyrwana z matczynych objęć

Przyszli we dwójkę, Zuzanna z synem, Jasiem. Mąż miał jakieś pilne zajęcie w pracy. Zresztą najważniejszy był tu Janek, bo wszystko zaczęło się od jego choroby.

Kiedy w zeszłym roku czternastoletni Jaś był umierający, Zuza złożyła ślub, że jeżeli Bóg ocali im syna, to wezmą z Domu Dziecka jakąś sierotę. Janek szczęśliwie ozdrowiał i przyszedł czas na realizację adopcji.

Kierowniczka zaprowadziła ich do dużej sali, gdzie dzieci bawiły się wspólnie.  Mogli się rozejrzeć i któreś z nich wybrać.

Rozglądali się więc czas jakiś, obserwując dzieci, aż Janek zauważył w kącie dziewczynkę nie biorącą zupełnie udziału w zabawie. Siedziała w kucki, miała zagniewaną minę i złe spojrzenie. Była czarnowłosa i ciemnooka.

             – Mamo, spójrz, ta…

            Zuza spojrzała we wskazanym kierunku.

            – Basia? Nie, Basia w żadnym wypadku – włączyła się szeptem pani kierowniczka. – Ta dziewczynka nie nadaje się do adopcji.

            – Co to znaczy, nie nadaje? – spytał Janek.

            – Ona jest nienormalna.

            – Znaczy, że co? – dopytywał się chłopiec.

            – Znaczy, że jest dzika, agresywna, rzuca się z furią na koleżanki i na wychowawców, gryzie, pluje, nie słucha poleceń…

            – Ale dlaczego?

            – Ma za sobą straszne przeżycia, została potwornie zraniona. Teraz ma już osiem lat, ale trafiła tu mając zaledwie trzy. Była jedynaczką samotnej kobiety, która zmarła w domu, przy niej. Basia przez trzy doby tkwiła przy zmarłej matce, nie rozumiejąc, co się stało. Sąsiedzi zawiadomili policję, a kiedy policjanci usiłowali zabrać zwłoki kobiety do prosektorium, mała wczepiła się w matkę i nie pozwalała jej ruszyć. Trzeba było użyć siły i oderwać zszokowane dziecko przemocą. Wyrwać ją z ramion martwej matki. Od tego czasu traktuje wszystkich jak wrogów, jest nieufna, nienawidzi ludzi, ma do wszystkich pretensje. Właściwie dotąd nie otrząsnęła się z szoku.

            – Chcę, żeby właśnie ona została moją siostrą – oświadczył Janek.

            – Synku, ale czy my sobie poradzimy z takim trudnym dzieckiem? – spytała Zuza.

            – Poradzimy sobie. Od czego jesteś nauczycielką? Ta albo żadna – uparł się.

            I tak Basia trafiła do ich domu. Zuzanna była tak wstrząśnięta jej tragedią, że obiecała sobie nigdy tego dziecka nie uderzyć, nie być za surową, żeby nie wiem co Basia zrobiła. Postanowiła postarać się ze wszystkich sił dopomóc przybranej córeczce w powrocie do normalności. Podobnie nastawieni byli i mąż Zuzy, i oczywiście, Janek. Ale mimo ich największych wysiłków i starań Basia była wroga i nieznośna. O cokolwiek ją poproszono, robiła wszystko na opak, jak na złość, i na każdym kroku okazywała im swoją niechęć. Dokuczała im z uporem maniaka, niekiedy zdawało się, że czerpie z tego pewną przyjemność.

            Matka nikła w oczach. Schudła, twarz jej zszarzała, stała się bardzo nerwowa, wyglądała wprost na ciężko chorą. Pracowała na pełnym etacie w szkole, prowadziła dom, w domu się nie przelewało, a atmosfera stawała się coraz gęstsza. Zadawała sobie bez końca pytanie, czy dobrze postąpiła, jaki to wszystko ma sens i czy nie powinna oddać małej z powrotem do Domu Dziecka w ręce profesjonalnych wychowawców i psychologów? Była bliska załamania, nie sądziła, że będzie trzeba płacić tak wysoką cenę za miłość do cudzego dziecka.

Mąż coraz więcej czasu spędzał w pracy, Janek stał się milczący i pochmurny. Chciał mieć siostrę, a tymczasem miał pod bokiem wroga. Ale chyba tylko on jeden nie tracił nadziei i powtarzał matce, że Basia się zmieni, że trzeba dać jej czas.

            I tak mijały miesiące, bardzo długie, bo bardzo trudne. W czerwcu nadszedł dzień wspólnych imienin Janka i taty, i Zuza szykowała małe przyjęcie dla zaproszonych gości. Ponieważ było bardzo gorąco, nagotowała ogromy garnek kompotu, przelała do wazy i ostrożnie wniosła wazę do dużego pokoju. Postawiła na stole, żeby stygł. Nie zdążyła jeszcze wrócić do kuchni, kiedy Basia podbiegła do stołu, pociągnęła za serwetę, zrzucając wazę na podłogę. Waza z hukiem się rozbiła, gorący jeszcze kompot rozlał po dywanie i świeżo zapastowanej podłodze.

            Zuza najpierw znieruchomiała, a potem skierowała się w stronę tapczanu. Podeszła do niego i padła. Odwróciła się plecami do pokoju i zapadła w sobie. Czuła, jak opuszczają ją wszystkie siły. Nie myślała o niczym, nie płakała, bo już nawet na łzy nie miała sił. Poddała się. Nie miała najmniejszego zamiaru sięgnąć po szmatę i sprzątać. Nie miała w ogóle żadnych zamiarów, nie chciała już żyć.

            Leżała cichutko, śmiertelnie zmęczona, zobojętniała, znieruchomiała jak martwa.

            Basia od początku obserwowała uważnie, co się dzieje. Schowała się za krzesłem i w milczeniu patrzyła, co mama zrobi. Spodziewała się może w końcu jakiejś awantury, reprymendy, kary? Ale nic takiego się nie wydarzyło. Panowała niesamowita cisza. Janek stał nieporuszony w progu pokoju, Zuza nie dawała znaku życia. Nagle Basi się wydało, że kobieta nie oddycha. Dziewczynka wydała z siebie rozdzierający krzyk:

            – Nieee! Nie umieraj! – krzyczała w niebogłosy – Bo mi ciebie tak samo zabiorą!  I szlochała przerażona, rzuciwszy się na tapczan obok matki, szarpiąc ją i ściskając z całej siły.

– Będę już zawsze robiła co zechcesz, tylko mi nie umieraj!!! – wyła wprost z przerażenia. Płakała i po raz pierwszy tuliła się do przybranej matki, całując ją gdzie popadnie.

Zuzanna nie umarła, powróciły jej siły, a Basia wtedy właśnie narodziła się na nowo. Zrozumiała, że znalazła kochającą matkę i dotarło do niej, że i jej na tej matce zależy. Dotrzymała słowa – od tej pory stała się posłuszną córką, a Janek doczekał się siostrzanej miłości.