Z podróży po Włoszech

               

                             PINAKOTEKA  WATYKAŃSKA

            Pierwszy raz poszłam tam wiosną 1968 r. przy okazji pierwszego pobytu w Rzymie, tuż po przyjeździe z Paryża, napełniona nostalgią za pozostawioną tam sztuką gotycką, za witrażami i gobelinami, za rzeźbą i średniowiecznym malarstwem. Rzymskie ruiny nie robiły wtedy na mnie większego wrażenia, a jeżeli już, to bardzo przykre, szczególnie zespół na Palatynie widziany z dołu, od strony Circo Massimo, bo kojarzył mi się ze zbombardowaną Warszawą, długo pogrzebaną w gruzach, co dobrze pamiętałam. Barokowe kościoły natomiast drażniły bogactwem złoceń i nadmiarem wszystkiego. Moje serce zostało w średniowiecznym Paryżu, a zupełny brak znajomości dziejów sztuki, uniemożliwiał mi dostrzeżenie innego piękna. Po powrocie z wizyty w Pinakotece, zapisałam w Dzienniku  pod datą 19 kwietnia:

            Przed obiadem, wtopiona przemocą w tłum, byłam w Pinakotece Watykańskiej.  Znowu dzięki malarstwu znalazłam się w swoich ukochanych średniowiecznych wnętrzach, wśród kolorowo ubranych ludzi i świętych ze złotymi aureolami wokół głowy, którzy spacerowali wśród śmiesznych gór i lasków. Prześliczne obrazki na desce ze sceną narodzin Jezusa, urocze Madonny, a wszystko jak ilustracje bajek z książek dla dzieci. Anioły mi dziś wprost fruwały nad głową. Cudowne te wszystkie szkoły sieneńskie, padewskie, florenckie – piękny świat.

            Piękne te obrazki, niewielkie, bo to przeważnie fragmenty predelli z ołtarzy rozebranych na części w czasach pogardy dla wszystkiego co stare, i dziś rozproszone po świecie. Oto XV wiek, Giovanni di Paolo i wdzięczne „Boże Narodzenie”: nokturn, czyste niebo, sianko w żłobie pod Dzieciątkiem złociście jaśniejące, koło żłóbka wół i osioł… Dalej Gentile da Fabriano, ilustracja legendy św. Mikołaja, który, lewitując, wrzuca właśnie przez okno złote kule na posag dla trzech ubogich panien.

Jak malarz to chytrze obmyślił: wyjął ścianę boczną domu, żeby pokazać wnętrze izby z szerokim łożem wspólnym dla całej rodziny, z białą pościelą i czerwoną kapą, a następnie wprowadził życie, bo właśnie trwa wieczorna krzątanina; panny szykują siebie i starego ojca do snu. Jedna z córek ściąga suknię, druga czesze długie blond włosy, a trzecia pomaga ojcu ściągnąć czerwone pończochy. Upłynęło tyle lat, a te trzy panienki, nieświadome złota i lepszej przyszłości, wciąż tu się krzątają, każdego wieczoru. To taki mały obrazek, a tak wciąga, należy do serii tych, które zapraszają do środka, od których żal odejść.

                W dalszej sali widziałam piękny XVI-wieczny gobelin, „Ostatnią Wieczerzę” według Leonarda da Vinci, potem obraz Rafaela „Przemienienie”, i na renesansie skończył się mój kolorowy, trochę naiwny, ale pełen wdzięku, malowany świat średniowiecza. Weszłam w pretensjonalny i cukierkowy świat sztuki baroku. Coraz to większe obrazy, coraz bardziej pozowane i patetyczne. Taki teatr, tu głównie o tematyce religijnej, więc święci w momencie ekstazy, oderwani od ziemskiej rzeczywistości – ramiona rozłożone, oczy już w niebie, ale to wszystko takie trochę na pokaz. Nawet jak malarz ukazuje biczowanie Chrystusa, to Chrystus patrzy poza obraz, prosto na mnie, zupełnie nie czując bólu, jakby czekał, kiedy się Go sfotografuje. To jest sztuczne, nie podoba mi się.

Ale wkrótce po wizycie w Pinakotece i zniesmaczeniu malarstwem baroku, odbyłam  bardzo ciekawą rozmowę z wielce wykształconą siostrą Augustyną, Nazaretanką, która  powiedziała mi tak:

 – Nie podoba się pani barok, ale ludzie których pani tropi, obracali się w kręgu tej właśnie sztuki – zauważyła, bo wiedziała, że pracuję w Muzeum Narodowym i jednocześnie tkwię w Warszawie XVII wieku, przygotowując się do podjęcia tematu pracy doktorskiej z epoki Wazów. – Poza tym są w Rzymie piękne przykłady tego stylu, jak choćby Berniniego Św. Teresa w ekstazie w kościele S. Maria della Vittoria.

Mój Boże, jak bardzo mi brak takiej nauczycielki, takiego przewodnika, żeby mi otworzył oczy na bogactwo włoskiej sztuki. Takiego mieć Cicerone! Jak bardzo jestem niedokształcona, a Rzym takim nieukom co chwila podstawia nogę: wróć do domu, najpierw się dokształć, a potem powróć i oceniaj mówi.