Kącik dla duszy
Z lektury Thomasa Mertona
Chciałabym w swoim blogu napisać parę słów o jodze, którą niezwykle cenię, jednak w obawie, że mogę zostać źle zrozumianą i zaliczoną do grona jakiejś sekty, czy nie daj Boże, heretyków, ponieważ wiele osób w naszym kraju traktuje jogę jako coś groźnego dla duszy chrześcijanina, pragnę najpierw odwołać się do pism ojca Thomasa Mertona, trapisty, aby przygotować niejako grunt pod ten temat. Zależy mi na tym, żeby w sprawie duchowości Wschodu przemówił jej wielki zwolennik, zarazem zakonnik katolicki, niekwestionowany autorytet w Kościele, dziś uważany za prekursora współczesnego pojmowania ekumenizmu.
Studiując religie, monastycyzm i mistycyzm Wschodu, Merton dostrzegał ukryte w nich ogromne bogactwo duchowe z którego pragnął także sam czerpać bez żadnej szkody dla swej duszy jako katolika. Pół wieku temu pisał:
[poniższe cytaty pochodzą z „Dziennika Azjatyckiego” T. Mertona, w tłumaczeniu E. Tabakowskiej, wyd. Salwator, Kraków 2007.]
„Nie muszę dodawać, że w moim przekonaniu osiągnęliśmy już to stadium (spóźnionej) religijnej dojrzałości, w którym może się okazać możliwe, że ktoś pozostanie doskonale wierny zobowiązaniom własnych chrześcijańskich i zachodnich tradycji monastycznych, a jednocześnie będzie czerpać dogłębnie z dyscypliny i doświadczenia, powiedzmy, hinduizmu czy buddyzmu.”
„Wierzę też, że otwierając się na buddyzm, na hinduizm i na te wspaniałe tradycje Azji, zdobywamy cudowną szansę dowiedzenia się czegoś więcej o możliwościach tkwiących w naszych własnych tradycjach.[…] Połączenie naturalnych technik i łask, a także innych rzeczy, jakie się nam objawiają w Azji, z chrześcijańską wolnością Ewangelii powinno nas wszystkich wreszcie doprowadzić do owej pełnej i transcendentalnej wolności, która wykracza poza różnice kultur i sprawy zewnętrzne.”
I jeszcze: „Miałem pomysł, żeby wydać zbiór pism różnych autorów buddyjskich na temat medytacji, z moim wstępem.”
Gorące pragnienie bezpośredniego kontaktu z przedstawicielami religii wschodnich spełniło się podczas podróży na Wschód w 1968 roku, z okazji zaproszenia Mertona na międzynarodową konferencję w Bangkoku z udziałem przywódców wszystkich zakonów azjatyckich. Podróż ta dzięki licznym kontaktom osobistym, jeszcze pogłębiła w nim fascynację duchowością tamtejszych mnichów, zwłaszcza wielkie wrażenie wywarli na nim lamowie tybetańscy, „ludzie niezwykli” – jak pisał, z którymi wspólnie medytował. Spotykał się też kilkakrotnie z dalajlamą, odwiedzał klasztory buddyjskie w Tajlandii i Himalajach i wreszcie, w grudniu, wziął udział w tej tak dla niego ważnej konferencji. Kiedy jednak po swoim wystąpieniu powrócił do hotelu, żeby wziąć prysznic i chwilę odpocząć, zdarzył się tragiczny wypadek: padł porażony prądem wadliwej instalacji wentylacyjnej w łazience. I tak runęły bogate plany dalszego zacieśniania duchowych więzów Zachodu ze Wschodem. Minęło ponad pół wieku od tego czasu i ciągle Kościół jogę traktuje się jak duchowe niebezpieczeństwo.
Co to jest joga?
Albowiem królestwo Boże jest wewnątrz was – [Łk 17, 21]
Zacytowałam tu wcześniej Thomasa Mertona, katolika i wielkiego przedstawiciela ekumenizmu, żeby oswoić ewentualnego czytelnika z pojęciem jogi i medytacji jogicznej. Nieraz bowiem stykam się z tym, że ktoś określa jogę jako herezję. A od herezji blisko do stosu, bo ludzie, nawet ci, którzy się podają za chrześcijan, łatwiej podpalają stos, niż sięgają po wiedzę. Chrześcijanie boją się jogi, księża przed nią ostrzegają, kojarząc z jakąś sektą, a wszystko to wynika jedynie z niewiedzy i z nieporozumienia. Szkoda, że mało kto czyta Mertona.
Słowo „yoga” pochodzi z sanskrytu i oznacza związek, łączność. Joga zatem ma doprowadzić do związku z Bogiem. Mistrz Jogananda, na którego będę się tutaj często powoływać, nazywa jogę nauką i sztuką. Nauką, gdyż podaje praktyczne metody kontrolowania ciała i umysłu, umożliwiając w ten sposób głęboką medytację i doświadczenie wewnętrzne, a sztuką, ponieważ jej praktykowanie wymaga intuicji i wrażliwości. (Nie należy mylić jogi z hata-jogą – zestawem ćwiczeń fizycznych.)
Joga ma za sobą tysiące lat. Nie jest systemem przekonań religijnych i nigdy nie staje w konflikcie z żadną religią. Przeciwnie – każdemu wyznawcy pomoże w zbliżeniu się do Stwórcy. Nauki jogi są ponad wyznaniowe.
Składa się na nią system specyficznych technik oddechowych, dzięki którym człowiek może stopniowo stać się panem swego ciała i osiągnąć wyższe stany świadomości. Co nas tu razi? Chyba najbardziej słowo „technika”. Kiedy pewna bardzo pobożna kobieta usłyszała to słowo w kontekście religii, była wzburzona. Oświadczyła Joganandzie, że obraża ją praktykowanie jakichś technik w dążeniu do Boga, bo ona pragnie być jedynie szalona miłością Boga.
Myślę, że warto się tu odwołać do muzyki. Przecież koncert np. Mozarta, to czysto duchowe doznanie, ale czy byłoby takie, gdyby pianista nie potrafił dobrze grać? Gdyby się co chwila mylił? Nie posiadł techniki? Podobnie jest z jogą.
Natomiast Mistrz tej zgorszonej techniką, a „szalonej miłością” pani, tak odpowiedział:
„Na ścieżce oddania się Panu mogą zagrozić nam emocje. Jak świeca ma się spokojnie palić, jeśli ktoś na nią ciągle dmucha? Podobnie, jeśli wciąż będziesz nadmiernie podsycać swoje serdeczne uczucia, być może przeżyjesz emocjonalny wzlot, ale czy uda ci się dotrzeć do głębszego „oszołomienia” boskim szczęściem? Pan nie przychodzi w zewnętrznym hałasie, ani w chwili podniecenia umysłu, lecz w wewnętrznej ciszy. Jego wewnętrzna istota jest ciszą. Pan w ciszy przemawia do duszy.[…] Istotą jogi jest milczenie oraz otwartość.”[Yogananda, Istota samo urzeczywistnienia, s. 109, wyd. Rebis 2002]
Człowiek – napisał Jogananda – pojawił się na ziemi, żeby szukać Boga. To jedyna racja jego bytu, zatem najważniejsze to do Boga dotrzeć. Szukamy tego kontaktu na wiele sposobów, np. czytając o Bogu, ale samym czytaniem nie zdołamy się z Nim połączyć, jak czytaniem karty menu nie zaspokoimy głodu. Najważniejsze jest połączenie wewnętrzne, ponieważ „Królestwo boże jest wewnątrz was”, jak zapisał słowa Jezusa św. Łukasz, dlatego medytacja jest najprostszą drogą do Stwórcy. Joga jest najlepszą szkołą medytacji.
Prosty rodzaj medytacji może uprawiać każdy, natomiast joga zaawansowana wymaga koniecznie guru, czyli mistrza, który bezpiecznie wtajemniczy ucznia w arkana tej wiedzy i nauczy techniki. Gu – oznacza ciemność, Ru – światło, zatem guru to ten, który wyprowadza ucznia z ciemności. Przy pomocy praktycznych technik jogi, człowiek porzuca raz na zawsze jałowe sfery spekulacji teologicznej i przez własne doświadczenie poznaje prawdę. Wiadomo, że dogmatyzm oznacza śmierć każdego prawdziwego poznania.
„Niektórzy pisarze Zachodu błędnie i powierzchownie pojmują jogę – pisze Jogananda. – Krytycy jogi nigdy jej jednak nie praktykowali. Wśród wielu życzliwych wyrazów uznania pod adresem jogi można wspomnieć słowa słynnego szwajcarskiego psychologa, dra Carla Gustava Junga: Jeśli jakaś metoda religijna rekomenduje się jako „naukowa”, może być pewna swej publiczności na Zachodzie. Joga spełnia to oczekiwanie. […] Umożliwia ona doświadczenia dające się kontrolować i w ten sposób zaspokaja potrzebę „faktów”. Ponadto ze względu na swą rozległość i głębię, swój szacowny wiek oraz obejmującą każdą fazę życia doktrynę i metodę, obiecuje niewyobrażalne możliwości.[…] Łączy ona aspekt cielesny i duchowy w niezwykłą całość. [Autobiografia Joganandy, s. 245]
W muzyce technika umożliwia perfekcję wykonania utworu, w jodze – osiągnięcie pewnego stanu świadomości, panowanie nad oddechem i innymi funkcjami ciała, zwycięstwo ducha. A pogłębiona duchowość obdarza tzw. mocami jogicznymi, wydobywa z człowieka cechy boskie, potwierdza to, o czym mówi Biblia, że Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo własne. Cały ten proces zaczyna się od koncentracji umożliwiającej medytację.
Jest kilka szkół jogi, jedną z nich jest krija joga. W niej właśnie medytacja jest najważniejszą praktyką. Oto jak widzi sens takiej medytacji chrześcijański mnich XX wieku, benedyktyn, John Maine:
Najważniejszym zadaniem medytacji jest pozwolenie, aby tajemnicza i cicha obecność Boga w nas była nie tylko realna, lecz by stawała się rzeczywistością nadającą sens, kształt i cel wszystkiemu, co czynimy i wszystkiemu, czym jesteśmy.
Przestrzegam jednak, że uprawianie pewnych technik medytacyjnych bez mądrego przewodnika może być niebezpieczne.