Na podstawie wspomnień Hanny Kobuszewskiej
O randce panny Hani zepsutej obecnością małego Janka, przyszłego aktora „Kobusza”
Autorka, w nowym kostiumie przerobionym dopiero co z tatusinego czarnego garnituru, w kapeluszu, bardzo elegancka, właśnie wybierała się na randkę z panem Zygmusiem, gdy mama poprosiła, by zabrała ze sobą małego Jasia
„- Czy Jasio nie mógłby raz pobawić się w domu? Czy ja stale mam go taskać ze sobą? […]
– Serca nie masz? Słońce, ciepło, a dziecko całe lato w murach. Co z ciebie za siostra, dziecka na powietrze nie chcesz zabrać? […]
Jaś od razu przydreptał [w bereciku] i upewnił się, że też idzie na randkę. […] W przedpokoju było ciemnawo, bo akurat byliśmy „na drugiej fazie”, co oznaczało, że nasza dzielnica w owym tygodniu elektryczność otrzymywała dopiero od godzin wieczornych. Włożyłam mu paltko, szalik i nawet nie spojrzałam jak wygląda. Byłam zła jak osa […] Tu kostium i kapelusz, a tu mały braciszek.[…]
Jaś miał dziwny zwyczaj obserwowania wszystkiego, co jest za nim, a nie przed nim. Trzeba go było ciągnąć jak wózek na sznurku. Tym razem jednak Jasio szedł „przy nodze”, nie musiałam więc wyginać się i wykręcać […] Ale, by okazać niezadowolenie, nic do niego nie mówiłam ani nań nie patrzyłam. Przemierzyliśmy w ten sposób krótki odcinek ulicy Skorupki od rogu do ulicy Marszałkowskiej.[…] Humor od razu mi się poprawił, krocząc bowiem w czarnym kostiumie zauważyłam z rosnącą satysfakcją, że przechodnie oglądają się za mną. Najpierw obejrzał się jakiś pan. Potem dwóch panów jednocześnie! Wreszcie i jakaś pani.
– Nooo, muszę pięknie wyglądać! Robię furorę! – myślałam.[…] Wreszcie jakaś babina na mój widok stanęła jak słup soli i wrzasnęła z wrażenia.
– Olaboga! Ale cudaka prowadzi!
Zdrętwiałam i spojrzałam na brata. Jaś był umalowany! Strasznie umalowany. Brwi miał jak dwie czarne krechy. Usta jak rozmazane krwiste serduszko, a na policzkach widniały ogromne, nierówne amarantowe placki. Stałam pośrodku chodnika ulicy Marszałkowskiej i w milczeniu podziwiałam kunszt charakteryzacji przyszłego aktora scen polskich.
Gdy nieco ochłonęłam z pierwszego wrażenia, pociągnęłam Jasia do pierwszej z brzegu bramy, wyciągnęłam chusteczkę z torebki i rozkazałam krótko: „Pluj!”
Jaś posłusznie splunął, a ja kawałkiem chusteczki szorowałam jego buzię. Chusteczka nie wystarczyła. Musiałam zdjąć z szyi moją nową śliczną apaszkę i kazałam Jasiowi na nią pluć. Jaś pluł zamaszyście, a mnie z powodu apaszki serce kroiło się w talarki. Gdy już nieco zapanowałam nad sytuacją, a twarz Jasia straciła na scenicznym wyrazie, [stała się jednolita w odcieniu marengo z nikłym przebłyskiem różu] spytałam, starając się zachować spokój w głosie:
– Jasiu, co ci przyszło do głowy? Dlaczego się umalowałeś?
– Bo wszyscy mówią, że jestem zielony i mizerny… – cicho wyjaśniło dziecko.”