Mistrz Jogananda, cz. 4

                                   Jogananda jako człowiek i mistrz

     we wspomnieniach ucznia

                                                      Cz. 4

            Innym razem Jogananda na odległość zatrzymał  nocą samochód  z uczniami, bo znienacka natknęli się na stojący w poprzek drogi pojazd, który wpadł w poślizg na pokrytej lodem jezdni. Gdy zderzenie wydawało się nieuniknione, poczuli jakby jakaś gigantyczna ręka nacisnęła na maskę silnika i auto stanęło.

             Mistrz często miał wizje obiektu, który w przyszłości zamierzał kupić, albo miejsca na aszram, albo domu, czy jakiegoś przedmiotu. Kiedy podczas wojny odbudowywali w Hollywood kościół, trudno było zdobyć materiały budowlane. Ale Jogananda widział je wcześniej w medytacji. Np. wymarzył sobie w oknach figuralne witraże i zobaczył je wśród rupieci na tyłach pewnego sklepu.

Poszedł tam je kupić. Właściciel sklepu stwierdził, że nie posiada żadnych witraży, a kiedy Mistrz nalegał, tylko się zirytował. Jogananda zwrócił się więc do ekspedienta – ten jednak uznał, że skoro szef powiedział, że witraży nie ma, znaczy, że nie ma. Wtedy Mistrz uciekł się do przekupstwa: obiecał ekspedientowi 5 dolarów, jeśli go zaprowadzi, dokąd zechce. I ten ustąpił; zaprowadził Mistrza na zaplecze sklepu pełne rozmaitych rupieci. Jogananda nalegał, żeby usunął ze stosu część gratów, i chłopak zrobił to, a na końcu przeniósł jakieś stare drzwi i wtedy, za nimi, ukazały się oparte o ścianę, zapomniane i rozpadające się, brudne witraże. Mistrz kupił je za bezcen, po czym jego uczennica fachowo je odnowiła, zakonserwowała i zainstalowała w oknach kościoła.  

Wymarzył też sobie ciemno niebieski dywan, bo cały kościół jest utrzymany w bieli, błękicie i złocie, i kupił gdzieś ostatni taki kawałek w magazynie. Dziwnym trafem było tego dokładnie tyle metrów (93!), ile potrzebował.  

W latach 20-ych w Bostonie skazano na śmierć za morderstwo niewinnego człowieka. Kiedy uczniowie o tym rozmawiali, Jogananda medytował. Nic nikomu nie powiedział, ale następnego dnia gazety doniosły, że gubernator w ostatniej chwili ułaskawił tego człowieka.

            Kiedyś zdarzyło się, że do gabinetu dentysty, oddanego ucznia Joganandy, (któremu wcześniej uzdrowił córeczkę z epilepsji) wszedł pewien mężczyzna i obrzucił Mistrza oszczerstwami. Lekarz był speszony, nie umiał odeprzeć ataku, nie wiedział, co ma o tym myśleć. Mistrz był w tym czasie około ośmiu kilometrów  dalej, w tramwaju. Wysiadł, natychmiast odbył całą drogę powrotną pieszo i gdy znalazł się w gabinecie tego ucznia- dentysty,  powtórzył słowo w słowo oszczerstwa nieznajomego człowieka, po czym zapytał:

–  Kochasz mnie jeszcze, doktorze?   

            I wreszcie historia analogiczna jak w Ewangelii. Pewnego razu grupa z aszramu wypłynęła na ryby, na ocean. Ale połów się nie udał. Gdy wracali z niczym, napotkali Joganandę. Zachęcił ich, żeby jeszcze raz spróbowali. Zaufali mu, zawrócili, wypłynęli, zarzucili sieci. Złowili tak dużo ryb, że z ledwością sieci je pomieściły.

 Gdy już po śmierci Mistrza, w 1959 r. Krijanandę, autora tych wspomnień, poraził prąd 230 V, gdy chwycił mikrofon, by go przed konferencją przesunąć, i nie mógł wypuścić, bo prąd zacisnął mu mięśnie, jakimś cudem wyskoczył bezpiecznik i prąd przestał płynąć.

  Także już po odejściu Mistrza, Kierownik duchowego Centrum Samorealizacji w Meksyku pod opieką Joganandy, opowiadał, jak to kiedyś, gdy był w trudnej sytuacji życiowej i rozpaczliwie szukał pracy, a gdziekolwiek złożył ofertę to mu odmawiano, wreszcie otrzymał wspaniałą propozycję. Ale musiałby opuścić Meksyk. I zwrócił się do Mistrza o zgodę, żeby przekazać prowadzenie Centrum komuś innemu. Wiedział, że to tylko formalność. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu Mistrz wysłał telegram:

– „NIE! Absolutnie nie! W żadnym razie nie  przyjmuj tej posady.”

Był zdumiony, ale usłuchał. Miesiąc później wszystkie gazety podały wiadomość, że ta Spółka, w której zamierzał pracować, została postawiona w stan oskarżenia za nadużycia i wszyscy trafili do więzienia włącznie z tym, który objął jemu proponowane stanowisko.  

     Zdarzyło się, że w Czechosłowacji komunistycznej, (po 1952 roku,  więc też już po śmierci Joganandy) pewien człowiek zgłosił się do mieszkania prof. Nowickiego, kierownika duchowego niewielkiej grupy uprawiających jogę, żeby ten przyjął go do zespołu i wtajemniczył w kriya jogę. Profesor się wahał – nie wiedział, co zrobić. Kim jest ten człowiek? Uczciwy, czy podstawiony przez bezpiekę?

I nagle profesor za plecami kandydata zobaczył Mistrza, który wolno pokiwał przecząco głową, po czym znikł. Powiedział wówczas owemu chętnemu, że niestety, nie potrafi mu udzielić informacji, jakich pragnie. Okazało się, że to była wtyka.   

  Jogananda miał moc uzdrawiania, a nawet przywracania do życia zmarłych. Przywrócił życie co najmniej  trzem osobom, z bliska, albo na odległość.

   Potrafił też wpłynąć na pogodę, np. uciszyć wiatr. Kiedyś w Kaliforni zerwała się straszna wichura (zdaniem Mistrza, jako konsekwencja wojny, bo wojna, silne wibracje nienawiści, wywołują potężne zakłócenia w przyrodzie). Podczas tego huraganu Mistrz powiedział jednej z uczennic, żeby zdjęła pantofel i trzykrotnie uderzyła nim o kolumnę w portyku. Za trzecim razem wiatr ucichł. A gazety podały, że w Los Angeles wprawdzie zerwała się wichura, lecz po kilku minutach ucichła.

 Mistrza Joganandy nie można było wyprowadzić z równowagi. Bez względu na to, jak go ktoś traktował, czy pogardliwie, czy wrogo, on zawsze reagował uprzejmie i spokojnie. To powodowało, że nawet jego wróg zmieniał podejście.

     Kiedyś wymagał od ucznia niezwykle trudnego zadania. Uczeń się wzbraniał, tłumaczył, że tylko Mistrz to może zrobić, ale on nie.

– A ty myślisz, że jak ja się nim stałem? – odpowiedział Mistrz. – Działając! Nie trzymaj się myśli o swojej słabości, kiedy pragniesz stać się silny!

Mówił, że porażka może oznaczać, że w danym zamierzeniu brak  harmonii z prawem kosmicznym. [To chyba to, co się u nas nazywa poroniony pomysł?] Porażka nie jest czymś, czego chce Bóg.

    Chociaż głęboko uduchowiony, Jogananda nie żył w chmurach, był niezwykle praktyczny. Musicie łączyć  idealizm z praktycznością – powtarzał uczniom.

      Wiedział dobrze, kiedy umrze. Przepowiedział też, że swoje przyszłe życie spędzi w Himalajach. Ponieważ wielką część tego życia poświęcił aktywności publicznej, w następnym wcieleniu planował pozostanie w samotności. Dopiero pod koniec przyszłego życia zamierzał zgromadzić przy sobie uczniów, którzy są mu najbliżsi.

            – Panie – spytał pewnego dnia autor tych wspomnień – kiedy już cię nie będzie tutaj, czy będziesz blisko nas, jak teraz?

– Będę blisko tych, którzy będą o mnie myśleli.

  W krypcie grobowej Joganandy, uczennica wyczuła jego obecność. Nie płakała i usłyszała głos Mistrza: – „Nie jestem tu w środku!”  

Koniec