Mistrz Jogananda, cz. 3

            Jogananda jako człowiek i mistrz

    we wspomnieniach ucznia

                                               Cz. 3

Mistrz czytał w myślach każdego rozmówcy i każdego z uczniów, jak w otwartej księdze. Zdarzyło się razu pewnego, że dwaj mieszkańcy aszramu, poważni kandydaci na mnichów, wybrali się autobusem do Encinitas i po drodze rozmawiali ze sobą o mało budujących sprawach. Kiedy wracali, Mistrz wyszedł ku nim aż do bramy z ponurą miną. Zacytował im kilka dosadniejszych kawałków z ich pogawędki i powiedział:

– Przyszliście tu, żeby zapomnieć o ziemskich obiektach pożądania. I jeżeli już musicie rozmawiać, rozmawiajcie o Bogu, ale najlepiej, żebyście ze sobą przebywali jak najmniej.   

Potrafił skorygować kazanie ucznia, chociaż nie był na nim obecny. Znał każde słowo,  „znam każdą twoją myśl” – zapewnił zdumionego Krijanandę, autora cytowanych tu  wspomnień.

            Pewnej nocy jeden z uczniów jechał z daleka na spotkanie z Mistrzem. Był bardzo głodny. Natrafił na jakiś otwarty bar i wszedł. Niestety, były tylko hamburgery. Mistrz wymagał od uczniów wegetarianizmu, ale podróżnik pomyślał, że przecież nie widzi i nigdy się o tym nie dowie – a on umierał z głodu. Zjadł dwa hamburgery. Ale Jogananda widział. Powiedział mu, żeby następnym razem nic nie jadł, jeśli nie będzie miał wyboru.

            Jogananda był bardzo wrażliwy na ludzkie nieszczęście. Razu pewnego przejeżdżał samochodem koło jakiegoś straganu i kiedy już go minął, kazał się nagle zatrzymać. Wrócił do tego straganu i nakupował masę zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Kiedy zbliżył się z koszykiem do kasy, sprzedawczyni się rozpłakała: „Rozpaczliwie potrzebowałam dokładnie takiej sumy uzbieranej przed wieczorem – powiedziała przez łzy. – Niech pana Bóg błogosławi, że wysłał pana w godzinę potrzeby.” Uśmiech na twarzy Joganandy zdradził, że dobrze wiedział, co robi. Chociaż zupełnie nic z tych zakupów do niczego nie było mu potrzebne.  

            Widział, co robią jego uczniowie bez względu na odległość. Jedna z uczennic powróciła do picia alkoholu, choć tylko w towarzystwie, i tylko wina i piwa, bo sądziła, że zakaz Mistrza dotyczy jedynie wódki. Zresztą … nie widzi. Kiedy ją spotkał, przypomniał: – Żadnego alkoholu! Nie tylko wódki!

            Potrafił zapobiec tragedii. Pewnego razu w aszramie uczeń imieniem Norman wszedł do jadalni ogromnie przejęty. Właśnie wrócił z trasy. Opowiedział, że kiedy rano zjeżdżał wielką ciężarówką z góry Mount Washington, gdy zbliżał się do zakrętu, gdzie droga się gwałtownie zwężała, nacisnął hamulec, lecz hamulec nie zadziałał. Norman rozpaczliwie naciskał, ale ciężarówka na serpentynach wciąż  przyspieszała, zamiast zwalniać. Chłopak wiedział, że za chwilę runie w przepaść i zabije się.

 -Tego chcesz? – zrozpaczony zwrócił się w myśli do Mistrza. I nagle samochód zwolnił, aż przystanął. A następnie Norman bezpiecznie zjechał.

            Innym razem uczeń Jerry, entuzjasta autostopu, którego Mistrz nie zalecał, wbrew temu wybrał się w drogę do Los Angeles, korzystając właśnie z autostopu. Zabrały go z pobocza drogi jakieś trzy podejrzane typy. Już w samochodzie nagle „wiedział”, że to kryminaliści. Zląkł się i chciał wysiąść, ale mu na to nie pozwolili.  Po pewnym czasie zjechali z autostrady w boczną drogę, i jechali przez pole do samotnie stojącej chaty. Tam jeden z nich wysiadł, a dwaj zostali pilnować Jerry’ego. Był przerażony. Zaczął w myślach błagać Mistrza o pomoc. Człowiek, który wysiadł, stukał do drzwi wejściowych chaty, ale bez rezultatu. Obszedł więc cały dom dokoła, walił w okna i drzwi – nic. Nikt mu nie otworzył. Oczekujący w samochodzie nie spodziewali się tego, przelękli się i zgodnie zawołali: uciekajmy! Zawrócili na szosę i wypuścili Jerry’ego.

Chłopak nie wiedział, jakie mieli plany co do niego, ale czuł, że to coś strasznego. Nic nikomu o tym nie powiedział. Kiedy jednak w najbliższą niedzielę po nabożeństwie podszedł do Mistrza z prośbą o błogosławieństwo, ten powiedział mu z wyrzutem:

– Widzisz, Jerry, mówiłem ci, nie korzystaj z autostopu. Musiałem się nieźle namęczyć, żeby zatkać uszy wszystkim mieszkańcom tego domu na odludziu, żeby nie usłyszeli nawoływań i dobijania się tego człowieka. 

Innym razem Joe i H., kandydaci na mnichów, tynkowali wieżyczkę w kształcie kwiatu lotosu nad arkadą przy wejściu do ogrodu koło kościoła w Hollywood. Joe szykował wapno i po drabinie donosił zaprawę na plecach na wysokość 6 metrów. Drabina stała za blisko muru, niemal pionowo. Kiedy Joe był już na górze i miał wejść na ostatni szczebel, ciężar ładunku na jego plecach przeważył i  drabina z Joe odchyliła się do tyłu; zaczął spadać. Wtedy na głos zaintonował Ommm… – i jakaś niewidzialna siła pchnęła go od tyłu tak, że drabina powróciła w stronę muru i nie spadł.  

            Uczniowie Joganandy, nie doświadczeni murarze przecież, często w pracy lekceważyli zagrożenie, byli bardzo nieostrożni. Majster, szef budowy, mówił, że dziwi się, że się wszyscy jeszcze nie pozabijali. Pewnego razu był świadkiem, jak któryś z nich, nie troszcząc się o to, czy ktoś stoi na dole, zrzucił potężną belkę z rusztowania. Dźwigar walnął o ziemię, formując taki kąt, że belka padając musiała by uderzyć w stojącego tam człowieka i zabić go.

– Uważaj! –  krzyknął przerażony majster, ale dokładnie w tej samej chwili, belka nachylona w stronę tego kogoś, podniosła się do pionu i rąbnęła o ziemię z przeciwnej strony! Majster zapewnia, że to mu się nie zdawało, to nie było złudzenie. Był tak pod wrażeniem tych dziwnych zdarzeń, że i on został uczniem Joganandy w aszramie jako człowiek świecki.  

c.d.n.