Niezwykła autobiografia uzdrowicielki i medium, cz. 2
Pisze Betty Shine:
„Poznałam także ludzi, zwłaszcza mężczyzn, którzy do praktyk uzdrowicielskich odnosili się nie tylko ze sceptycyzmem, lecz wręcz z cyniczną kpiną. Ci, jeśli odwiedzali mój gabinet, to tylko pod presją swych żon [i z powodu bólu]. W takich sytuacjach mediumizm stanowił absolutne tabu. Żony zresztą uprzedzały mnie, żeby nie dotykać tego tematu. Milczałam więc, choć śmieszyły mnie sytuacje, a bywały momenty wręcz komiczne, kiedy to sceptyk wybałuszał oczy, czując na sobie niewidzialne ręce niewidocznego uzdrowiciela. Jeszcze większe zaskoczenie wywoływały moje diagnozy, gdy dokładnie określałam, co komu dolega. Ten i ów z wątpiących nadal próbował trwać przy swoim, oskarżając żonę i rodzinę, że pewnie przed wizytą opisali mi jego dolegliwości.[…]
Nie zależało mi na przekonywaniu wątpiących. Nie przeszkadza mi obecność sceptyków, traktuję ich tak samo jak wierzących. Dzielę ludzi inaczej: na tych, co mają otwarte umysły i na tych, do których nic nie dociera.[…] Nudzi mnie pochopne wyciąganie wniosków, uparte trwanie przy swoim i fałszywa ambicja, która nie pozwala przyznać się do błędu.
O jednym z tego typu ludzi pozwolę sobie wspomnieć szerzej.
Był wręcz irytująco zaciekły w swoim sceptycyzmie. No i przyszedł do mnie na wizytę. Po kwadransie zabiegów nagle poderwał się zaskoczony i osłupiały.
– Jasna cholera! – krzyknął – Czuję wyraźnie czyjeś ręce na kostce!
– I słusznie – odrzekłam spokojnie. Ma pan naderwane ścięgno Achillesa.
– A skąd pani wie? – zdziwił się. Spojrzał na żonę, która towarzyszyła nam w gabinecie. – To ona wygadała!
Rozśmieszył mnie tym swoim świętym oburzeniem i to do tego stopnia, że musiałam wyjść z gabinetu, bo nie mogłam się opanować. Gdy wróciłam mój adwersarz wyglądał całkiem inaczej. Siedział zawstydzony z opuszczoną głową i cichym głosem poprosił, żeby mu wszystko opowiedzieć.[..] Na odchodnym przeprosił za swoje zachowanie.[…]
Jego żona zwierzyła mi się później, że bardzo cierpiała z powodu mężowskiego sceptycyzmu. Ona sama głęboko wierzyła i w uzdrowicielskie moce i w życie po śmierci. Modliła się, aby i mąż uwierzył. No i wreszcie modlitwy zostały wysłuchane.
– Jakby się na nowo narodził. Przeczytał całą moja bibliotekę o tych sprawach. Mało tego, dokupił jeszcze sporo pozycji – powiedziała z dumą.”
Betty Shine – „Moje życie jako medium”, tl. M. Woźniak, Bertelsmann 2001. S. 115