Ze wspomnień

                                      WSPOMNIENIE

           Niedawno znalazłam w swoim archiwum własną pracę dyplomową kończącą studia na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego  61 lat temu.  Praca traktuje o kobietach-Francuzkach w Polsce w XVII wieku.

Z biciem serca czytałam te cieniutkie kartki przebitki maszynowej, dziś ledwo czytelnej kopii pracy. Wypatrywałam błędów, czekałam na jakieś głupoty, infantylizmy,
czy ja wiem zresztą, na co. Ale – ogólnie mówiąc – na niedojrzałość pisarską,  warsztatową, intelektualną.  Ale nic takiego nie znalazłam. Całkiem dobrze napisane!

Tylko jedno mnie raziło – przyjęłam za poprzednikami uznaną wtedy, a dziś śmieszną formułę pluralis maiestatis: „nie znaleźliśmy”, „sądzimy, że” itp.

 Jestem szczerze zdziwiona; więc człowiek się rodzi ze swoim stylem? Bo nic bym dziś nie zmieniła, użyłabym tych samych sformułowań i tak samo bym napisała, teraz, kiedy mam za sobą praktykę pisarską po tysiącach, dosłownie tysiącach zapisanych stron. Może by doszły jakieś pytania, może bym trochę pogłębiła, ale zważywszy ubóstwo materiału źródłowego na tamtym etapie („Panienka nie wie, że była wojna?” – pytali mnie archiwiści z archiwum Muzem miasta Warszawy, bo rękopisy  spłonęły) , i pośpiech,  ponieważ byłam z tą pracą mocno spóźniona właśnie z powodu braku źródeł –  musiało być tak, jak  wyszło.

Więc  jak to jest: młody człowiek jest w środku gotowy? Taki się rodzi? Styl,   animusz pisarski, powołanie do pióra – wszystko  to przynosi ze  sobą na świat? Już w nim jest? I nie ginie?

Mój styl dzisiaj jest zupełnie taki sam jak 60 lat temu.