DYKTATOR
Opowiadanie Zofii Kossak p.t.”Dyktator”, opublikowane w Londynie w 1950 r., wznowione w tomie Konspiracyjna „Weronika”, PAX 2021, s. 134-137 Podaję tu fragmenty, a częściowo streszczam.
To był już czwarty rok okupacji, 1943. Młodziutka łączniczka, Polcia, wróciła do bazy załamana: w tramwaju skradziono jej torebkę. Zaledwie weszła, wybuchła rozpaczliwym płaczem. Otoczenie początkowo nie rozumiało powodu jej rozpaczy.
„-Wielka rzecz! Przecież w torebce nie miałaś nic trefnego…
– Miałam! Właśnie, że miałam! Zabijcie mnie! Boże! Boże! – zachłystywała się płaczem, tłukła głową o stół. Pomału wydobyto z niej straszną prawdę: Polcia przez pomyłkę wsunęła do konspiracyjnej kieszeni wszytej u dołu spódnicy niewinne kartki chlebowe, a do torebki w miejsce kartek, grypsy dostarczone z Pawiaka, które miała roznieść nazajutrz. I tę torebkę z grypsami skradziono.
– Zabijcie mnie! Oddajcie mnie gestapo! – powtarzała nieprzytomnie.”
Koledzy wzruszali ramionami. Stało się. Szloch tu nic nie pomoże. Jednak skutki mogły być wyjątkowo groźne.
„W wypadku dostania się grypsów pawiackich w niepowołane ręce, „wpadali” więźniowie, którzy je pisali, i ci, co mieli wiadomości otrzymać, i co, co z narażeniem życia wynieśli karteluszki poza obręb więzienia. Rwała się cała sieć. […]
– A może złodziej odniesie papiery? – błysnęła komuś nadzieja.
– Tam była kenkarta z fałszywym adresem… Na spalony dom… Zabijcie mnie! Zabijcie!…
W tym momencie nadszedł Roch [komendant] i posłyszawszy, o co chodzi, postanowił szukać dojścia do samego szefa „cechu” złodziejskiego.
– Jest taki?
– Musi być, bo tam wszystko gra jak w zegarku. Znam się ze złodziejami, bo oni rozlepiają nasze proklamacje. Morowcy są.
Cały dzień minął na poszukiwaniu kontaktu z „szefem”. Dyktator okazał się zakonspirowany ściśle i niedostępny. Na koniec jednak przyszła odpowiedź pomyślna: szef zgadzał się na spotkanie.”
I tak Roch trafił do mieszkania „szefa” warszawskich złodziei.
„ – Wczoraj koło piątej, w osiemnastce skradziono naszej łączniczce torebkę, w której miała grypsy z Pawiaka – objaśnił rzeczowo Roch.
Szef podniósł brwi zgorszony.
– Grypsy w torebce?! Ładne macie łączniczki!
– To dzielna i sprytna dziewczyna, ale pomyliła się.
– Nie trzymałbym ani jednego dnia podobnej gęsi… A niby co ja mam na to poradzić? Nastręczyć wam lepszą łączniczkę?
– Myślę, że pan mógłby polecić zwrot torebki ze wszystkim, co w niej było…
– Faktycznie mógłbym, gdyby to nasi zrobili. Ale, panie szanowny, to był na pewno amator, pieskie nasienie… Amatorów sam bym Niemcom oddał… hołota bez pojęcia… Paskudzi zawód.. Łobuzy!
– Nie wiem, czy to był amator…
– Owszem, bo jakby nasz, już by mi grypsy odnieśli…
– Może jednak zechce pan spróbować?
– Spróbuję, ale nic z tego nie będzie. Za amatorów nie odpowiadam. Napijemy się!
– Nie zaszkodzi.
– Pod Hitlera, żeby miał ciężkie skonanie…
– Byle prędko.
– Za zdrowie naszego Związku!
– Za zdrowie dobrych patriotów w Związku – sprostował Roch.
– A czy u nas są inne? Jak złodziej, to już nie patriota, szanowny pan sobie wyobrażasz? W każdym fachu trafiają się gałgany, tylko od nas ani jeden do Niemców nie przystał… A pan szanowny w cywilu, chciałem powiedzieć poza konspiracją, jaki osobliwie ma zawód?
– Kapitan 5.Palu [kapitan 5.Pułku Artylerii Lekkiej]
– Fajno. Ale kiedy panu trzeba proklamacje na niemieckich urzędach rozlepić, to pan nie idziesz do dyrektora banku, tylko do złodzieja, co?
– Ano, tak się składa… Cóż będzie z torebką?
– Powiedziałem, że spróbuję. Przyjdź pan o siódmej na przystanek na [ulicę] 6 Sierpnia naprzeciw szpitala i czekaj. Albo ci przyniosą, albo nie. Jeśli do siódmej piętnaście nie będzie nikogo, możesz zawracać do domu.”
Poszedł więc Roch z Polcią, udając nieznajomych na wskazany przystanek tramwajowy i czekali. Roch trzymał w ręku „szmatławca”, zakłamaną gazetę wydawaną przez okupanta, i udawał że czyta, ale litery skakały mu przed oczami. Polcia blada i roztrzęsiona stała w pobliżu. Umówiona godzina mijała…
„Było już dziesięć po siódmej, gdy dwóch młodzieńców o przesadnie sportowym wyglądzie podeszło do czekających. Jeden zasłaniał chustką lewą stronę twarzy, drugi wysunął spod poły płaszcza torebkę.
– Moja! – pisnęła nieprzytomnie Polcia.
– Wolnego, paniusiu, wolnego… Sprawdzić, pokwitować prędko…
Otworzyli. Grypsy były na miejscu. Roch gryzmolił pospiesznie podziękowanie na kartce wydartej z notesu. Młodszy sportowiec osłaniający twarz chustką, nachylił się ku niemu.
– Panie szanowny – szepnął – na drugi raz nie tak ostro! Mordę mi skuł…
Uchylił chustki, ukazując zapuchniętą twarz i krwawo podbite oko.