W POSZUKIWANIU PAMIĘTNYCH KRUŻGANKÓW
CZĘŚĆ 2
Na trop ocalonego od zagłady kościoła wpadłam przypadkiem. Mimo informacji, że nie istnieje, przy każdym pobycie w Rzymie nadal uparcie włóczyłam się po najbliższych okolicach Kwirynału. Ciągnęło mnie w to miejsce, lubiłam sobie wyobrażać, jak to gdzieś tu, na swoim małym koniku, w niedziele, przyjeżdżał spod Kapitolu Michał Anioł i tu zajeżdżała powozem markiza Wiktoria.
I oto któregoś lata moją uwagę przyciągnęła biała karteczka naklejona na latarni w ulicy 24 Maggio. Zawierała ogłoszenie o nabożeństwie w tutejszym kościele, tym obok tej latarni – a zatem kościół nie zniknął, to był właśnie San Silvestro al Quirinale!
Mało tego, na karteczce znalazłam informację, całkiem jakby umieszczoną specjalnie dla mnie: napisał tutejszy ksiądz, że właśnie tu Michał Anioł i Wiktoria Colonna słuchali kazań słynnego kaznodziei z Neapolu, Bernardina Ochino. A przecież to nazwisko doskonale znałam, to był ich kierownik duchowy.
I tak, udało mi się zidentyfikować poszukiwane miejsce. Teraz trzeba było tylko znaleźć sposób, żeby się jakoś dostać do środka, ilekroć bowiem tam zachodziłam, zastawałam drzwi kościoła na głucho zamknięte, a mój czas zawsze był ograniczony.
Od czasu szczęśliwej karteczki musiałam jeszcze czekać z wejściem do środka kilka lat. Los uśmiechnął się do mnie dopiero w czerwcu 1999 roku – wtedy wreszcie przekroczyłam próg tajemniczego kościoła.
Przyszły mi tu w sukurs zarządzenia związane ze zbliżającym się Rokiem Jubileuszowym 2000, ponieważ wojskową służbę zastępczą w Rzymie rozszerzono wtedy na opiekę nad zabytkami. Stu pięćdziesięciu młodych mężczyzn zdecydowało się zamienić służbę w wojsku na całodzienne dyżury w obiektach zabytkowych, przeważnie dotychczas zamkniętych.
Wtedy to właśnie któregoś dnia weszłam z ulicy w otwartą wreszcie bramę i natrafiłam na niezwykle elegancką, zdobioną freskami klatkę schodową. Szłam w górę z bijącym sercem, ale nie tylko z racji duchowego spotkania, jakie miałam nadzieję odbyć z moimi dawno nieżyjącymi bohaterami, lecz z obawy, że to jakaś prywatna klatka i za chwilę ktoś mnie stąd wyrzuci. Bo takiego wejścia do kościoła w życiu nie widziałam, a malowidła ścienne kojarzyły się z wnętrzem prywatnego pałacu. Ale nie uciekłam, szłam. Pomyślałam, że nawet jeśli mnie ktoś wyrzuci, to chyba nie weźmie za złodziejkę i nie wezwie policji?
Dopiero na drugim piętrze odetchnęłam – zobaczyłam uchylone drzwi i weszłam.
Dyżur pełnił Andrea, przemiły student politechniki, który w rozmowie wyznał, że nawet dobrze nie wie, jak trzymać karabin. Długo oprowadzał mnie po kościele pochodzącym aż z IX wieku, w którym jednak królował styl i przepych dekoracyjny charakterystyczny dla baroku.
Warto zajrzeć do Internetu, bo naprawdę wiele piękna można znaleźć w tym kościele. My z Andrea musieliśmy uważać, bo trwały prace remontowe i co jakiś czas z góry spadały kawałki pozłacanych róż z drewnianych kasetonów na XVI-wiecznym stropie. Dopiero teraz w Internecie zobaczyłam z jakiego pięknego plafonu spadało nam coś na głowy. Na odnowienie czekały jeszcze liczne obrazy. Andrea się niepokoił, czy konserwatorzy aby zdążą do 2000 roku i czy wystarczy pieniędzy.
Z kościoła wyprowadził mnie na niewielki taras z widokiem na gęsto zabudowane miasto. Balkony sąsiedniej kamienicy miałam na wyciągnięcie ręki; to zwykły dom mieszkalny, a tuż obok Albergo Hiberia, hotel.
– Tu był kiedyś klasztorny krużganek – powiedział.
Więc jestem tu, gdzie chciałam, ale po krużganku… nie ma śladu. Ocalała jedynie fasada kaplicy cmentarnej z delikatnie rzeźbioną dekoracją nad drzwiami, które dziś prowadzą do nikąd. Do tej fasady bowiem przylega już mur współczesnego domu mieszkalnego.
Do dziś mam w oczach tę tablicę z płaskorzeźbę przedstawiającą „Złożenie do grobu”. Obok Matki Boskiej zauważyłam jakąś dziwną postać z pustymi oczodołami. Ciekawe; czyjego dłuta może być ta scena? Wiem, że przy dekoracji tego kościoła pracowała cała armia artystów, można znaleźć wśród nich także bardzo znane nazwiska.
Andrea nie potrafił odpowiedzieć na moje pytanie, a mnie się tłucze po głowie, czy aby sam Mistrz Ne maczał w tym swoich palców? Przecież to jego ulubione tematy, ileż to „Piet” wyrzeźbił! A wiadomo, że dzielił się swymi pomysłami, rozdawał chętnym rysunki, więc może właśnie jeden z nich podarował zaprzyjaźnionym dominikanom i ktoś im to wyrzeźbił według rysunku Buonarrotiego? Kto wie?