Wczoraj doszła mnie bardzo przykra wiadomość, że Ewa Prządka, z którą nagrywałyśmy kilka lat audycje „W stronę sztuki”, zmarła. Jeszcze się z tym nie oswoiłam, trudno mi sobie wyobrazić, że jej już nie ma. Nazywałam ją Ewciunia.
Znałyśmy się niemal pół wieku, a od roku 2000 zaczęłyśmy nagrywać audycję o malarzach z przeszłości, nie wyobrażając sobie nawet, że pociągniemy te audycje przez dziesięć lat.
Z Ewą dobrze się pracowało, ponieważ była osobą bardzo ciepłą, życzliwą i cierpliwą. Dobrze działała na moją tremę, bo ja zawsze przed mikrofonem czułam tremę. Taka sama była wobec osób z którymi przeprowadzała wywiady – słuchała cierpliwie, nie wtrącała swoich pięciu groszy, umiała spowodować, że człowiek się przed nią otwierał. A kiedy wywiad był gotów, usuwała siebie, znikała z nagrania, słychać było tylko tę osobę, która miała coś ciekawego do przekazania. Była skromna, nigdy nie miała parcia na szkło.
Pozostawiła w 2 programie Polskiego Radia bardzo dużo naprawdę wartościowych wywiadów z przedstawicielami kultury różnych dziedzin. Pasjonowała ją druga wojna światowa i udało się jej nagrać osoby zaangażowane w konspirację, a także wielu żołnierzy wydartych z sowieckich łagrów i wcielonych do armii Andersa. Ci ludzie byli już wiekowi i wkrótce odeszli, dzięki Ewie ich wspomnienia pozostały i trafiły do kilku tomów, jakie następnie opracowała i wydała pod patronatem rzymskiej Fundacji im. Hr. Umiastowskiej i przy pomocy jej prezesa Stanisława Morawskiego.
W Rzymie też zaczęła studiować dzieje włoskiej Polonii, jak również podjęła się redakcji biuletynu polonijnego we Włoszech, a opracowując go wytrwale przez wiele lat, (ostatni już w ogóle numer ukazał się w 2021 roku) podniosła na doskonały poziom pod względem dziennikarskim, graficznym i merytorycznym.
Wracając do naszych nagrań – rodziły się u niej w mieszkaniu, bo studio mnie bardziej tremowało od samego mikrofonu. Nie było to idealne miejsce dla dobrej jakości dźwięku. Za ścianą pokoju w którym nagrywałyśmy była kuchnia, królestwo mamy Ewy. Ponieważ ściana była cienka, mikrofon łapał wszelkie odgłosy i biedna mama była przez nas poniekąd terroryzowana; w dniu nagrania jej aktywność była mocno ograniczona. Nie lubiła tego, zdarzało się, że wbrew umowie tłukła garnkami, aż Ewa podejmowała pertraktacje, prosząc mamę o pół godziny cierpliwości. Pamiętam dzień, gdy uzyskałyśmy te umowne pół godziny, kiedy ktoś w podwórzu za oknem naszego „studia” zaczął właśnie trzepać dywany. Trwało to dosyć długo, a kiedy wreszcie skończyło się łupu cupu na podwórzu i powróciłyśmy do nagrania, pojawiła się już znowu w kuchni mamuśka. Nie było lekko, oj nie, ale przecież nagrałyśmy około trzystu chyba audycji.
Czasem, wiosną i latem, jeździłyśmy z Ewą na jej działkę, dla odpoczynku. Bardzo lubiła wszelkie prace ogrodnicze. To był tak bardzo inny świat, już nie gromadzenie wiadomości i nagrywanie, lecz oddech dla przeciążonych głów. Inną dziedziną, która Ewie sprawiała radość, było gotowanie. Miała niewątpliwy talent kulinarny, a że była bardzo towarzyska, nieraz zapraszała przyjaciół na smaczne kolacje. Prowadziła księgę gości i trafiło tam sporo wpisów o smakowitych daniach i miłej atmosferze przy stole.
Od dłuższego już czasu wszystko to można wpisać w czas przeszły. Po pierwszym złamaniu nogi i operacji kości udowej z trudem wracała do zdrowia. Już poruszała się tylko przy pomocy chodzika. A teraz, kilka dni temu, upadła razem z chodzikiem i złamała drugą nogę. Trafiła do szpitala na ortopedię, znowu ją zoperowano, lecz przyplątała się sepsa, zapalenie płuc i podobno też covid, i wspólnymi siłami pokonały Ewę.
Ufam, że nadal żyje, tyle że w nieznanych dla nas rejonach, i że już nic jej nie boli. I że wyschły jej łzy, bo kiedy ostatnio rozmawiałyśmy, cały czas płakała.