B. Obertyńska

  „W domu niewoli”, 2   [s. 393-6]

Kiedy już uwolniona z lagru Autorka podróżuje przez Rosję w stronę Persji, żeby dołączyć do polskiego wojska gen Andersa, co trwa miesiącami i wymaga wielkiego sprytu, nie tylko by dojechać, ale przede wszystkim, by przeżyć, gdzieś po drodze ma szczęście  zjeść coś w stołówce za przydzielone zwolnionym Polakom ruble.

„Taka sowiecka stołówka to lokal jedyny w swoim rodzaju. Coś niby  hala dworcowa pełna małych, ciemną ceratą nakrytych stolików. Ściany po sufit zawieszone propagandą: wojenne afisze, napisy na czerwonych szmatach, slogany, hasła,[…] W głębi bufet o pustych szklanych szafkach, brunatna butla ze zwietrzałym piwem, parę szklanek, kilka lepów na  muchy i towarzyszka bufetowa. W bufecie tym prócz piwa dostać można jeszcze jaja na twardo.

Ceny nie pamiętam, ale nie musiała być bardzo przystępna, skoro – tak spragnione odmiany w pożywieniu – zdobyłyśmy się [we trzy] na kupno tylko czterech jaj. Zamówiłyśmy sobie za to jajecznice! Jak szaleć, to szaleć. Oddawszy bon we właściwym okienku, siadamy przy jednym z ceratowych stolików i czekamy, rozglądając się po tej ponurej hali.

Nie. Te obraziska na ścianach mogą człowiekowi naprawdę odebrać apetyt. […] Tu ojcowsko uśmiechnięty Stalin ściska rękę jakiejś wypasionej, strojnej stachanówce [=robotnicy, która wyrobiła ileś tam procent ponad normę]. Tam różowe, dorodne dzieci – dzieci, jakich na oczy nikt w Rosji nie widział – wieńczą kwiatami portret Lenina […] gdzie indziej błogo uśmiechnięta staruszka w schludnym pokoju słucha radia.[…] Tu komsomolec w skórzanej kurtce jeździ na traktorze. Szczęście proletariatu w pracy, w domu, w szkole, dobrobyt, pogoda, radość, zapał, wdzięczność dla reżimu.[…]

Noży ani widelców w stołówkach się nie używa. Są tylko łyżki, których nigdy nie wystarcza dla wszystkich. Trzeba czasem długo czekać, nim się jakaś zwolni. Widziałam na własne oczy, jak przy sąsiednim stoliku jakiś galant, skończywszy jeść, oblizał sumiennie swoją i wręczył ją czekającej nad pełnym talerzem przygodnej sąsiadce. Wzięła bez zająknienia i zanurzyła ją w swoim talerzu.

Na każdym stoliku stoi też sól i każdy swoją, z ust właśnie wyjętą łyżką, nabiera jej ze wspólnego talerzyka. I pewnie. Jak komuna to komuna. Higiena – tak jak sztuka – to tylko burżujski wymysł! Toteż sól ta jest stale podziobana łyżkami, pozlepiana w grudki wilgocią cudzych zup i ślin, i często leżą w niej skrawki ześlizgniętych jarzyn z cudzych łyżek.

Siedzimy zatem i jemy. Ludzi tu teraz już pełno. Stołówka jest czynna tylko dwie-trzy godziny dziennie, więc długo przed jej otwarciem tłum czeka już na schodkach. Teraz runął do hali i obsiadł gęsto stoliki.[…] Mam więc sposobność przyjrzeć im się z bliska. I mam też sposobność upewnić się po raz nie wiem już który, że chamstwo dzisiejszej Rosji to nie moje przywidzenie, tylko najoczywistsza, obiektywna, niezaprzeczalna prawda! Każdy ruch tych ludzi, ich mimika, sposób odzywania się do siebie, sposób jedzenia, chód, wyraz twarzy – wszystko to nacechowane jest ciężką gminną pospolitością!

Ale niechby – przy stole choć – nie pluł, nie czkał, nie wycierał nosa palcami! Każda warstwa społeczna każdego kraju, każda najbardziej nawet prymitywna cywilizacja stwarza jakieś przepisy, jakiś swój savoir vivre, którego przestrzega, czy bodaj stara się przestrzegać. W sowieckiej Rosji savoir vivrem jest chamstwo. Chamstwo, które zdaje się tu unosić w powietrzu jak bakcyl, a które musi być w dodatku uważane za cechę dodatnią, będącą niejako wyrazem tężyzny i lojalności wobec reżimu. Kto nie pluje, nie klnie, nie siąka nosa w palce, ten jest od razu wrogiem ludu.

 Co jednak ze wszystkiego najosobliwsze – samo słowo „kultura” zatrzymali! Chcą widać wmówić w siebie i w innych, że dostali ją w spadku gotową po wytępionej bez śladu warstwie dawnej rosyjskiej inteligencji.[…] Zestawienie tego pojęcia z rzeczywistością jest jednak tak rażące, że o żadnej pomyłce nie może być mowy. Aby więc sprawę uprościć, a nieporozumień uniknąć, należałoby się jasno umówić: słowo „kultura” w języku rosyjskim powinno być dziś tłumaczone w słownikach cywilizowanego świata jako „chamstwo”.