Madonna z Guadalupe
Cz. 4
Wspomniałam wyżej, że Paul Badde autor książki opisującej to wszystko, uznał obraz Morenity za dokument nr 1.
Za dokument nr 2, poświadczający, że ta historia wydarzyła się naprawdę, nie jest baśnią ani snem pobożnego Indianina, uznał relację spisaną wprawdzie w połowie XVII wieku przez księdza Lasso de la Vega, ale opartą na zaginionym opisie z wieku XVI, autorstwa Antonia Valeriano, nawróconego bratanka ostatniego króla Azteków, Montezumy II.
Oba teksty zostały napisane w języku Nahua, dawniej powszechnie używanym, dziś już prawie zapomnianym. Swoją relację, tę z 1649 roku, Lasso de la Vega kończy następująco: „Zaprawdę żaden z mieszkańców ziemi nie namalował Jej słodkiego wizerunku” – jako że jest to autentyczny acheiropoietos, jak nazywano po grecku ikony, które nie wyszły spod ręki człowieka.
A że tak jest, potwierdziła to nauka w naszych czasach, bo nie dając wiary „bajce”, dobrali się do obrazu poważni przedstawiciele wielu dziedzin nauki.
Zaczęli od badania tkaniny, utkanej z włókien agawy, znanych z nietrwałości, ulegających rozpadowi po jakiś dwudziestu latach używania, zwłaszcza w tak wilgotnym klimacie jaki panuje w Meksyku-City.
Kiedy dodamy do tego wielowiekowy kopeć z licznych świec ołtarzowych i obecne zanieczyszczenia powietrza, obraz na takim podłożu powinien po pierwsze, dawno się rozpaść, a po wtóre, sczernieć, jak sczerniały postacie w Kaplicy Sykstyńskiej. Tymczasem nic takiego się nie stało. Nie zbladły też kolory od ultrafioletowego promieniowania świec. Obraz okazał się także odporny na działanie kwasów, jakimi go polewano. Tak więc już sama zdumiewająca trwałość, znanego ze słabości płótna z agawy, daje do myślenia.
Następnie badano, czy raczej poszukiwano, źródła kolorów. W 1936 roku profesor chemii, laureat Nagrody nobla, odkrył, że czerwone i żółte włókna pobrane z obrazu, nie wykazują śladów farby. Słowem jest to obraz bez pigmentu. Potwierdziły to badania mikroskopowe w 1946 roku, powtórzone w 1954 przez profesora fizyka, kiedy ponownie stwierdzono brak śladów pociągnięć pędzla i farby.
Ale zupełnie niezwykle zakończyło się badanie oczu Morenity. Posłużono się sprzętem za pomocą którego NASA wykonuje zdjęcia satelitarne.
José Aste Tönsamm, inżynier z peruwiańskiej Limy, wybitny znawca technik komputerowych powiększył 2.500 razy mikroskopijne wycinki tęczówek i źrenic z oczu Madonny i ukazał mu się … kadr filmowy z 12 grudnia 1531 roku!
Rozpoznał grupę 13 osób, „wśród nich – pisze Badde – siedzącego Indianina, biskupa Zumarragę i jego tłumacza Gonzalesa, następnie Juana Diego z otwartą tilmą, kobietę, brodatego Hiszpana, grupę Indian z dzieckiem”. (Biskupa zidentyfikowano porównując portret Juana de Zumarragi.) Odkrył ukryte w oczach „Dziewczyny” zdjęcie tej sceny, kiedy po wysypaniu przed biskupem róż, na płaszczu Juana odbiła się postać Matki Boskiej.
Tę niezwykłą „fotografię” utrwaloną w oczach Morenity nazywa Badde trzecim dokumentem w sprawie obrazu z Guadalupe.[s.42-43]
Oczy Morenity badali też okuliści. Zgodnie stwierdzili, że „to są prawdziwe, żywe źrenice”, a jeden z nich z wrażenia podczas badania aż wypuścił instrument z ręki. Z kolei pewien ginekolog przyjrzał się uważnie twarzy Madonny i stwierdził, że wykazuje plamy charakterystyczne dla kobiety brzemiennej. Dla Azteków to nie było żadne odkrycie, bo czarny pasek, jakim ma przewiązaną suknię, u ich kobiet oznacza ciążę.
Pod lupę wzięto też płaszcz Morenity pokryty gwiazdami. Na jednym z uniwersytetów przeprowadzono symulację komputerową i stwierdzono, że układ tych 49 gwiazd odpowiada ich konstelacji nad Meksykiem 12 grudnia 1531, widziany od strony nieba.
Na samym dole obrazu jest jeszcze wyraźna czyjaś twarz, a za nią rozpięte skrzydła. Uważano, że to postać anioła, ale że twarz jest niezwykle realistyczna i ponieważ skrzydła przypominają skrzydła orle, a w indiańskim nazwisku Juana ukryte jest słowo „orzeł”, i nazwisko w przekładzie brzmi: „ten, kto mówi jak orzeł” – uznano, że to jego podobizna.
c.d.n.