powrót

24 czerwca 2024

Tak więc wypada się reaktywować, jako że napisałam już książkę z powodu której zawiesiłam na dwa miesiące wpisy do bloga. Już ją przekazałam wydawnictwu, za kilka tygodni powinna się ukazać. Nosi tytuł JESZCZE O SZTUCE, a o czym w niej opowiadam, napiszę, jak już się ukaże. A teraz, ponieważ jest czas wakacji, bo mamy już kalendarzowe lato, proponuję na początek plażowy dowcip. Ale zanim go tu przytoczę, opowiem jak to pewnego razu bardzo mi się przydał.

Otóż kilka lat temu, gdy co roku ukazywał się kolejny tom moich „Gawęd o sztuce”, zadzwonił do mnie pan profesor historii, zarazem podsekretarz w resorcie Ministerstwa Obrony, z ciekawą propozycją. Prosił mnie, żebym się zajęła polskim malarstwem batalistycznym. Namawiał, zachęcał, przekonywał, stosował rozmaite przynęty, np. odwołując się do Paola Uccella i jego „Bitwy pod San Romano” z XV wieku, o której pisałam,  a ja uparcie odmawiałam.

 Mówiłam, że nie odróżniam karabinu od pistoletu, nie znam się na szykach bojowych, na starej broni tym bardziej, na mundurach, odznakach  itp., słowem, nie mogę, po prostu nie mogę.

– Ale nikt mi tego tak nie napisze, jak pani – prawił mi pan profesor komplementy, które też jakoś nie wpłynęły na moją zmianę decyzji. Byłam już tą rozmową bardzo zmęczona, bo do niczego nie prowadziła, wiedziałam, że nigdy nikt mnie nie przekona, żebym wzięła za pióro, kiedy coś mnie nie interesuje.

– Ja pani to wydam w postaci tak pięknej książki, że wszystkich zatka z wrażenia, tylko niech się pani zgodzi… – kusił piękną szatą edytorską.

I wtedy przyszedł mi w sukurs pewien dowcip, żeby zakończyć ten dialog.

– Czy pozwoli pan profesor, że opowiem dowcip? – spytałam.

            – A bardzo proszę – odpowiedział z wyczuwanym uśmiechem profesor.

            – Otóż w pełni sezonu pewna pani przyjeżdża z mężem nad morze i nazajutrz ma po raz pierwszy wyjść na plażę. I łamie sobie głowę, jaki kostium włożyć, żeby wszystkich zatkało z wrażenia. I pyta męża, co by takiego włożyć, żeby patrzących zamurowało? Na co zmęczony tym gadaniem mąż, poradził:

– Najlepiej załóż łyżwy.

Profesor parsknął śmiechem, a ja cichutko odłożyłam (bardzo niegrzecznie – wiem!) słuchawkę…