Miałam niedawno kontakt z naszym ochroniarzem z powodu nieporozumień z jakąś bliżej nie zidentyfikowaną sąsiadką, która nakleja na moje drzwi dziwne oskarżenia o straszne hałasy, ale się nie podpisuje i nie wiadomo komu aż tak bardzo przeszkadzam i to przesuwając meble od 8 rano do 1-ej w nocy, nawet wtedy, kiedy od dawna śpię.
Chodziliśmy razem po klatce schodowej, pytając kto tu hałasuje, dowiedzieliśmy się, że nikt nic nie słyszy i nikt na nikogo się nie skarży, nie udało się nam natrafić na osobę, która z mego powodu tak cierpi. I przy okazji gadaliśmy o różnych sprawach i ludziach, aż zgadało się o Salvadorze Dalim. Ochroniarz bowiem, czyli pan Piotr, pokazał mi zdjęcie, jakie zrobił podczas urlopu gdzieś w Hiszpanii, na którym widniało grafitti z twarzą Salvadora Dali, nawiasem mówiąc, bardzo dobrą kopią autoportretu malarza.
Pomyślałam sobie, że mam przed sobą oblatanego w sztuce ochroniarza! No i ośmieliłam się przyznać, że piszę książki o malarzach, i że o Dalim też pisałam, bo namalował m.in. piękną „Ostatnią Wieczerzę”…
– A mówi pani coś nazwisko Kant? – przerwał mi i całkiem zaskoczył niezwykłym pytaniem.
– Oczywiście!
– A, to zna go pani. To pani wie, jakie śliczne kwiatki maluje na filiżankach i zwierzątka, i różne takie piękne rzeczy…
Zatkało mnie. Nie, o kwiatkach i zwierzątkach pierwsze słyszę, ale nie odważyłam się mu do tego przyznać, że takiego Kanta zupełnie nie znam. Bo chyba jednak Emanuel kwiatków ani zwierzątek nie malował, zwłaszcza na filiżankach…
Zaintrygowana znalazłam w Internecie malarza o nazwisku Kant: Richard Kant, działał na początku XX wieku we Wrocławiu. Pięknie malował kwiaty, bukiety w wazonach, ale też nie na filiżankach. Jakoś nie mogę znaleźć tego od zwierzątek, którym się tak zachwycił nasz ochroniarz…