Spotkanie z królewną, 3

SPOTKANIE Z KRÓLEWNĄ

Na co więc chorowała i na co umarła Anna Wazówna?

Joachim Posselius, Niemiec, główny lekarz nadworny króla Zygmunta, specjalnie wysłany do Brodnicy na ratunek królewnie, w liście do panny Urszuli Meyerin, najważniejszej kobiety na warszawskim dworze, pisał tak:

Moim zdaniem to jest zatrucie całego ciała i niewydolność wątroby w połączeniu z lekką objawową gorączką głównej choroby. Dalej pisze, że zasadniczą chorobą jest puchlina wodna. I jak dotąd, brzmi to w miarę rozsądnie, ale w liście wcześniejszym znalazłam coś, co – jak napisałam w swej książce o dworze Wazów („W kręgu Wazów”, s. 314)  – już mocno trąci medycyną wykpioną przez Moliera. Oto bowiem doktor pisze  o „osobliwie szkodliwej flegmie mózgowej”, która to flegma „spada do żołądka i na piersi”, wywołując kaszel, „opada do pachwin, prawego ramienia i prawego boku” i nawet, o zgrozo, usztywnia królewnie nogę, powodując „jakby połowiczny niedowład”. Wszystko to doktor określa jako stan bardzo poważny i zaleca … puszczanie krwi, środki wymiotne i purgacje klistyrkami na bazie rabarbaru. A biedna chora pisze do tejże panny Urszuli „rabarbar jest mojej naturze tak przeciwny” i opisuje jak bardzo jej szkodzi. Nie chce też się zgodzić na puszczanie krwi, ani na środki wymiotne. Doktor narzeka, że Jej Wysokość jest nieposłuszna i że swym uporem zaniedbuje kurację. A umęczona pacjentka każe przesłać zalecane jej medykamenty bratu do Warszawy i dopiero, kiedy król Zygmunt je zaakceptuje, to może  zgodzi się je zażyć.  

Tu, żeby zrozumieć tragiczne położenie chorej, trzeba koniecznie wtrącić kilka słów na temat ówczesnej medycyny. Wiek XVII to wyjątkowo ponury okres w jej dziejach. Na wszystkie choroby medycy aplikowali środki przeczyszczające i wymiotne, nieodmiennie kazali puszczać krew. Wiadomo, że król francuski Ludwik XIII w ciągu jednego roku wypił 215 mikstur na przeczyszczenie, 47 razy miał puszczaną krew, 212 razy lewatywę. Że to przetrzymał, zawdzięczał żelaznemu zdrowiu, bo wielu umierało, jak choćby bratanek Królewny, nasz król Władysław IV.

 Przyczynę chorób panowie medycy widzieli we wszechobecnych waporach, i dziwię się, że  naczelny lekarz króla Zygmunta jeszcze się do nich nie odwołuje, ale być może u niego to się nazywało „flegmą”, bo dziwnie znajomo mi to brzmi.  Wapory na polski dwór królewski dotarły z Francji w połowie wieku XVII, za czasów  syna Zygmunta III, Władysława IV, wraz z jego drugą małżonką, Ludwiką Marią. Właściwie nikt nie wiedział tak naprawdę, co to takiego te wapory. Lekarz króla Ludwika XIV napisał o nich, że „dobywają się ze śledziony, wpływają na melancholijne usposobienie,[…]  żyłami prześlizgują się do serca i płuc, wywołując zawroty i ciężkość głowy[…]”.

 Niewątpliwie spowodowały ciężkość głów medyków i pacjentów na jakieś dwieście lat. W wieku XVII skarżyła się na nie królowa Ludwika Maria i panny z jej dworu, skarżyła się też Marysieńka i tysiące dam z wyższych sfer, a za nimi ludek ogłupiany przez medyków.

Nasza królewna była za rozsądna na takie teorie, a mając w pamięci „cudowny” lek i jego śmiertelne skutki w chorobie swej matki, sprzeciwiała się kuracji nie tylko Posseliusa, lecz popierającego go całego zespołu lekarzy, którzy zjechali do Brodnicy na konsylium.

 Katarzyna Jagiellonka, matka Janusi, umierała na zamku Gripsholm w wielkich boleściach na nieokreśloną chorobę, z ciałem obsypanym wrzodami. Zgodziła się zażyć jakiś lek jedynie na usilne naleganie męża. „Wkrótce po zażyciu popadła w drgawki – zapisał świadek wydarzenia – na całym ciele otworzyły się rany[…]” i cierpiąc jeszcze bardziej, zmarła. W cieniu kotary baldachimu, stała wtedy przy łożu królowej  bezradna i zrozpaczona Infantka, wtedy piętnastoletnia. 

Królewna nie uznawała też ludowych sposobów do jakich uciekali się zdesperowani chorzy. I tak np. jedna z jej dwórek, panna Parzniewska, (prawdopodobnie córka nieżyjącego już wtedy Adama, marszałka dworu Infantki), która cierpiała, podobnie jak Anna, na wysoką gorączkę i uporczywy ból w boku, zastosowała drastyczną kurację, pouczona przez jakąś znachorkę: „kazała obciąć żywemu zającowi łeb, zmiażdżyć go i przyłożyła między dwiema chustami do śledziony na dwie doby”. Tylko na dwie, ponieważ łeb zająca dawał tak straszny odór, że po dwóch dniach chora się załamała i wyrzuciła „kompres”. Opisał to doktor Posselius krytycznie, sugerując, że taka metoda sama może być przyczyną różnych chorób, jednocześnie musiał przyznać, że gorączka chorej spadła.

A tymczasem stan Infantki w roku 1624 stale się pogarszał. Według relacji doktora, chora odczuwała pieczenie i żar w wątrobie, śledzionie i nerkach, w jelitach miała jakieś ognisko ropne, męczyło ją kołatanie serca, katar i silny kaszel uniemożliwiające sen, zawroty głowy, bezwład nóg. Miała rzuty gorączki, odczuwała brak apetytu.  Na kaszel i porażenie nóg miało pomóc niezawodne puszczenie krwi, ale królewna była trudnym pacjentem, nie godziła się na nie, bo  nie chciała jakoś uwierzyć, że po czymś takim zacznie chodzić.

Pisała, (a raczej dyktowała jakiejś dwórce) w liście do panny Urszuli, jak sytuacja wygląda, że lekarze stoją wokół łóżka „ze swoimi dobrymi radami”, polecają zażywać pigułki, ale ona nie wie, czy  jej siły „coś takiego zniosą” i żaden z nich „nie denerwuje się jak ten leżący w łóżku, bo nie wiedzą jak czuje się chory”.   

Według opisu doktora Posseliusa „ciało miała wyniszczone, twarz bladą i żółtawo zabarwioną, oddech utrudniony, mocz czerwony i tłusty”. Doktor się niepokoił , że jeżeli „Jej Wysokość nie będzie się ratowała i wychodziła naprzeciw[…] zażywała środków pobudzających łaknienie, wzmacniających i przeczyszczających […]”  to się jej nie uratuje.

I nie uratowano. Zmarła 6 lutego 1625 roku po wielu miesiącach cierpień. Jaka była bezpośrednia przyczyna śmierci, nie wiadomo, ale ponieważ wtedy grasowała dżuma, wcale nie wykluczone, że zmarła na zarazę.

A na co tak naprawdę chorowała, wyjaśniło się dopiero po czterystu latach od jej zgonu, po otwarciu w Toruniu grobu w 1994 roku w i zbadaniu szkieletu.

Szkielet Anny Wazówny wyjęty z krypty grobowej

 Oto wyszło na jaw, że po pierwsze, Królewna cierpiała na rzadką i dopiero w 1939 roku rozpoznaną chorobę zwaną impressio basillaris, czyli wrodzone wgniecenie podstawy czaszki. To daje bóle głowy, nasilające się pod wpływem gwałtownych emocji, lęki, objawy klaustrofobii i wiele innych dolegliwości.

Po drugie, cierpiała na boczne skrzywienie kręgosłupa, rezultat skoliozy samoistnej. To także jest choroba wrodzona, ujawnia się między dziesiątym a dwunastym rokiem życia. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie szkieletu Anny, żeby się przerazić pokręconym rozpaczliwie kręgosłupem. Zrozumiałe, że bardzo cierpiała i że żadne zioła z jej własnej apteki, ani puszczanie krwi nie mogło tu pomóc.

Uroczysty ponowny pochówek Anny Wazówny odbył się 15 X 1995 r w kościele NMP w Toruniu. A w Brodnicy stanął pomnik królewny Anny z jej wizerunkiem wzorowanym na nagrobku.

                   

[Wszystkie trzy części opracowane głównie na podstawie:

Alicja Saar-Kozłowska, „Infantka Szwecji i Polski, Anna Wazówna 1568-1625. Legenda i rzeczywistość.” Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, 1995, i B. Fabiani „Życie codzienne na dworze Wazów”, Volumen 1996 i „W kręgu Wazów”,PWN 2014.]