WSPOMNIENIA NAJDAWNIEJSZE
Urodziłam się w Warszawie, kilka miesięcy przed wybuchem wojny. Dlatego moje najdawniejsze wspomnienia nie są wesołe. Na szczęście mało pamiętam, bardzo mało.
A propos mego przyjścia na świat, miałam wtedy własną koncepcję z tym związaną i kiedy Mama pokazała mi klinikę, w której się urodziłam, powiedziałam, że pamiętam. Zdziwiła się. A ja powiedziałam poważnie, że tak, że naprawdę wszystko pamiętam:
– Urodziłam się siama, siamiutka, nikt mi nie pomagał – zapewniłam swoją Rodzicielkę. Bo wyobrażałam sobie, że przebiłam główką ziemię, jak krokus na wiosnę. I nikogo przy tym nie było, nawet Mamy… Pamiętam to swoje wyobrażenie.
Natomiast z opowiadań Mamy wiem, że kiedy we wrześniu 1939 r na Warszawę spadały pierwsze bomby, Rodzice dla bezpieczeństwa odsunęli moje łóżeczko od okna i ustawili je pod piecem. Pech chciał, że jakiś odłamek trafił w przewód kominowy i na moje łóżeczko zawalił się piec. Jakoś mnie odkopali. Ale na kogo może wyrosnąć takie dziecko z odzysku?
Z przeżyć wojennych najtrudniejsze wspomnienie wiąże się z jakimś późniejszym bombardowaniem, z ciemną zatłoczoną piwnicą w podziemiach budynku przy ul. Wspólnej, (dziś ta kamienica nie istnieje; na jej miejscu wstawiono po wojnie brzydką plombę). Dusiłam się i szamotałam, walcząc z pierzyną, którą Mama nakrywała mi całą głowę i mocno trzymała, żebym nie słyszała huku bomb. Brak powietrza, ciemność i strach. To dobrze pamiętam.
Inne wspomnienie dotyczy lekcji, która spłynęła z maminej ręki. Kiedy szła ze mną ulicą pełną niemieckich patroli i budek strażniczych, a nad głowami łopotała złowróżbna flaga z czarną swastyką, trzymała mnie mocno za rączkę, ale jej dłoń drżała. Zawsze drżała. Pewnie zaczęła drżeć po aresztowaniu Taty, gdy od pewnego marcowego dnia o świcie roku 1940 została nagle sama z trójką dzieci i starą matką. To drżenie uznałam za sygnał: bój się! Trzeba się bać! I Posłusznie rosłam w tym przekonaniu, że zawsze trzeba się bać. I bałam się długie lata. Zapewne z tych przeżyć wzięła się późniejsza nerwica, o której opowiem dalej, by wspomnieć z wdzięcznością lekarza, który mnie od niej uwolnił.
Zachowałam też pamięć tragicznego dnia okupacji, kiedy w jednym z mieszkań naszej kamienicy Niemcy nakryli kilku chłopców na zebraniu konspiracyjnym i wszystkich wymordowali. Tych, którzy uciekli na dach, zestrzelili z dachu, a pozostałych sprowadzili na podwórze, gdzie zgonili także wszystkich mieszkańców; kobiety z dziećmi stały po prawej stronie, twarzami do muru, po przeciwnej – mężczyźni. Kazali stróżowi przynieść stołek i na tym stołku stawali kolejno ci młodzi ludzie; zdążyli tylko krzyknąć Jeszcze Polska nie… i padali martwi.
– Nie możesz tego pamiętać – mówiła Mama. – Byłaś za mała. Trzymałam cię na prawej ręce, a lewą przytrzymywałam buzię, żebyś nie patrzyła na egzekucję.
– Pamiętam. Wbijałaś mi paznokieć w lewy policzek, do tej pory go czuję. Ale i tak widziałam. Mam w oczach leżącego na brzegu zakrwawionego blondyna w jasnoniebieskiej rozpiętej koszuli z rozrzuconymi włosami.
– Mówiłaś płaczliwym głosikiem i z nadzieją – dodaje Mama – że Niemcie nie ziabijają gzecnych dzieci…
– Tego nie pamiętam. Ale tych kilku zabitych, na ziemi, mam w oczach do dziś.
Pamiętam szyby w oknach zaciemnione takim granatowym papierem i mrok w mieszkaniu. I w takim półmroku, chyba przy świecy? Mama cichutko uczyła nas, mnie i starszego brata, hymnu narodowego. Pamiętam niezwykły nastrój tej chwili, jakbyśmy spiskowali; miasto pełne Niemców, a my tu po cichutku przygotowujemy odpór. Nie mogłam tylko pojąć, dlaczego i jakim sposobem „wszy pałasza” mają zniszczyć i Niemca, i Moskala?
Nie pamiętam wielu innych wydarzeń, które znam jedynie z opowiadań. Jedno z nich to epizod z cukierkiem. Byłam wielkim łakomczuchem, lubiłam słodycze. Mam mówiła, że dla cukierka gotowa byłam pójść do piekła. I zdarzyło się, że Mama siedziała na fotelu u fryzjera, a ja stałam przed witryną tego zakładu, gdy podszedł do mnie niemiecki żołnierz. Wyciągnął z kieszeni cukierka, by mi go z uśmiechem podarować. Schowałam obie ręce za siebie i naburmuszyłam się. Żołnierz namawiał mnie, żebym wzięła. Nalegał, a ja się stale cofałam przed nim. Z twarzy Niemca zniknął uśmiech, robił się coraz czerwieńszy ze złości i … – Mama już dłużej nie czekała. Obserwowała to wszystko przez szybę, przeraziła się, że wściekły Niemiec wyjmie za chwilę pistolet i zabije mnie. Wybiegła na ulicę, nachyliła się nade mną i szepnęła na ucho, żebym wzięła tego cukierka.
– Weź, córeczko. Oddamy go po drodze jakiejś biednej dziewczynce.
Wtedy wzięłam i ukontentowany żołnierz odszedł.
– Czemu nie chciałaś cukierka? – spytała Mama.
— Bo Niemcie są niedoble, zabrały mi tatusia.
A oto migawka wojenna oczami dziecka, mojej koleżanki. Opowiedziała to jej babcia, bo też tego nie pamięta. Okupacja. Głód. Ojciec przywozi cudem jakimś zdobytą żywą kurę. Trzyletnia Marylka podbiega do niej i wyciągając rączki woła: – Mięśko! Mięśko!