Grabież sztuki we Francji i dzieje Luwru

                   Część 4

            Pobyt w Chambord trwał prawie rok. Kiedy Niemcy zajęli północną część kraju, jak pisałam w wstępie,  trzeba było uciekać. Część zbiorów, np. archiwum, pozostawiono w Chambord, kilka tysięcy obrazów wstawiono na ciężarówki i kolejne konwoje zabrały je na południe do sprywatyzowanego opactwa Loc Dieu. Trzeci konwój prowadziła kustosz Mazauric, która ze świeżo zdobytym prawem jazdy jechała własnym samochodem. Droga okazała się upiorna, a trwała aż trzy doby.

            Jak to wtedy wyglądało pisze Lynn Nicholas w „Grabieży Europy”:

„Miliony ludzi z Belgii, północnej Francji, a wkrótce i z Paryża, uciekały przed tą niszczycielską falą [Niemcami]. Wyczerpani, brudni dorośli, ich dzieci, koty i psy upchnięte w zapełnionych materacami samochodach, pchając groteskowo obładowane rowery lub po prostu pieszo, wlewali się do parków Chambord i Valençay[…] I w tę rzekę rozpaczy ponownie wrzucono największe skarby Francji.”

A Lucie Mazauric tak wspomina tę drogę przez mękę:

Najtrudniej było na początku, od Chambord do Valençay. Samochody jechały we wszystkich kierunkach. Zatłoczone drogi uniemożliwiały nam szybką jazdę, a mnie przydarzyło się nieszczęście, że skręcając w stronę Valençay, zahaczyłam zderzakiem o zderzak samochodu pani Delaroche-Vernet. Nigdy nie udałoby się nam uwolnić i zostałybyśmy rozjechane przez falę samochodów prowadzonych przez oszołomionych kierowców, którzy zdawali się nie zauważać żadnych przeszkód, gdyby nie pomógł nam pewien silny młodzieniec[…] Ten uprzejmy gest pomógł nam znieść resztę, a ta reszta była trudna.[…] Niemieckie samoloty cały czas przelatywały tam i z powrotem nad głowami. Gdyby zaatakowały[…] exodus przemieniłby się w rzeź.

I gdyby to było w Polsce – dodajmy – to by z pewnością zaatakowały, bo tak właśnie bombardowano naszych uciekinierów na drogach.

            Ostatni konwój, a wieźli ponad 3000 obrazów, przekroczył Loarę 17 czerwca, dosłownie kilka godzin przed wysadzeniem mostów. Nocowali w zamku w Valençay i tu pozostawili ogromne skrzynie z Nike i Wenus z Milo.

Chateau de Valencay
Chateau de Valencay

 Drugą noc spędzili w jakiejś wiejskiej szkole, śpiąc na materacach. Następnego dnia zabrakło im benzyny, ale wystarczyło rozgłosić, że to Luwr i benzyna się znalazła. Gdy zawarto rozejm 25 czerwca 1940 roku, byli już od kilku dni w Loc Dieu, z ciężarówkami pilnie potrzebującymi naprawy.

            Z Chambord do Loc Dieu wieźli m.in. piękny portret rysunkowy Izabelli d’Este, słynnej damy renesansu i tak spragnionej wielkich malarzy koło siebie, że aż kazała swemu agentowi śledzić Leonarda da Vinci i sprawić, by przyjechał do Mantui na dłużej i namalował jej obiecany portret. Mistrz bowiem spędził w Mantui tylko dwa miesiące, po czym uciekł spod skrzydeł artystycznej despotki i nigdy już nie dał się złapać w jej sidła, ale podobno zrobił portret rysunkowy Izabelli. Jak pisze Mazauric, nie wiadomo na pewno, czy to, co wieźli, to rysunek Leonarda, ani czy to rzeczywiście Izabella, ale piękny konterfekt owej  damy uważa się za skarb Luwru. Zapakowany w specjalną skrzyneczkę, której nie wsadzono na ciężarówkę z obawy, żeby nie zginęła wśród wielkich skrzyń, a wiozła ją kustosz prowadząca konwój. Postanowiła nie spuszczać cennej skrzyneczki z oczu za dnia, ani w nocy, w nocy zatem rysunek domniemanej Izabelli spoczywał w skrzyneczce leżącej na podłodze między posłaniem Autorki a owej pani kustosz,  niczym miecz między Tristanem a Izoldą, jak żartuje pani Mazauric.

30 czerwca Hitler ogłosił, że wszystkie dzieła sztuki we Francji trafiają pod opiekę Niemców jako gwarancja negocjacji pokojowych po wygranej przez niego wojnie. Co oznaczała ta opieka? – zadawali sobie pytanie wszyscy kustosze. Los zbiorów stał się niepewny.

            15 lipca tego samego roku, żeby mieć pełną kontrolę nad ewakuacją, Niemcy wydali zakaz przewożenia zasobów muzealnych na nowe miejsca. Zażądali od Dyrekcji Muzeów listy depozytów. Skarby narodowe coraz bardziej stawały się zagrożone tym bardziej, że Joseph Goebbels, minister propagandy i oświecenia publicznego nakazał wszystkim muzeom sporządzenie wykazu dzieł o rodowodzie germańskim. Nie było wątpliwości co do jego zamiarów. Wprawdzie Niemcy wspaniałomyślnie  proponowali wymianę tych dzieł na francuskie ze swoich zbiorów i nawet ustalili ich liczbę na 100 eksponatów, ale gdy zaczęły się pertraktacje, niemieccy kustosze odnieśli się do tej propozycji równie niechętnie jak francuscy. Przepychanki trwały kilka lat aż w sierpniu 1944 r. stanęło na dwóch dziełach niemieckich z Luwru, posągu „Pięknej Niemki” dłuta Magdaleny G. Ehrardt i „Tryptyku Św. Rodziny”. które Francuzi  musieli oddać, i oddali, w zamian nie dostali jednak nic.

            Warunki w dawnym opactwie Loc Dieu były trudne. Wszystkich pracowników Luwru było 250. Tych ludzi trzeba było rozlokować i stworzyć im jakieś warunki do życia, żeby zbytnio nie narzekali. Byli już dość długo poza domem i z jednej strony zadowoleni, że trafili do strefy wolnej od okupanta, ale z drugiej byli umęczeni i pracą, i ubóstwem. W Loc Dieu były ciasne pomieszczenia, zimne, ludzie byli pozbawieni gazet, radia, książek, z dala od przyjaciół,  skąpo wyposażeni w jakieś meble i z minimalną gażą, bo pieniędzy brakowało, słowem była to egzystencja bardzo skromna. Wprawdzie w miarę bezpieczni, jeśli chodzi o Niemców, ale ciągle niezadowoleni, zazdroszczący sobie wszystkiego nawzajem i narzekający.

Chateau de Loc-Dien
Chateau de Loc-Dieu

Pobyt pani kustosz Mazauric w Loc Dieu przerwało nieoczekiwanie wezwanie jej przez dyrektora Jaujarda do Chambord, gdzie pozostało archiwum muzealne. Sprawa była delikatna i utrzymana w ścisłej tajemnicy. Pani kustosz miała za zadanie odnaleźć i zabezpieczyć dokumenty dotyczące obrazu Veronesa „Uczta w Kanie Galilejskiej”, zrabowanego przez Napoleona z kościoła San Giorgio Maggiore w Wenecji, ale po ustaleniach na Kongresie Wiedeńskim, legalnie pozostawionego w Luwrze z racji kłopotliwego transportu. W zamian za ten obraz Francuzi przekazali Włochom obraz Charlesa Lebrun „Uczta w domu Szymona”. W archiwum były dokumenty potwierdzające tę transakcję, co mogło ochronić obraz teraz, gdyby Włochom, obecnym sojusznikom Hitlera, przyszło do głowy upomnieć się o zwrot skradzionego 150 lat temu obrazu. Bo ten Veronese przebywał właśnie w Loc Dieu, a dokumentacja została w Chambord. Tak więc  madame Lucie 22 lipca wyruszyła samotnie w drogę przez kraj podzielony granicą, gdzie musiała pokazać niemieckim strażnikom przepustkę, by dotrzeć do francuskiego Chambord, jakby nie była we własnym kraju. Po kilku dniach powróciła bezpiecznie do opactwa z potrzebną dokumentacją.

                                                     C.d.n.