Krótka i bardzo prawdziwa opowieść o miłości
[Na podstawie „Dziennika” Thomasa Mertona, cytowanego w książce p.t. „Milcząca lampa” autorstwa Williama H. Shannona. Te bardzo osobiste zapiski Merton pozwolił opublikować 50 lat po swojej śmierci i tak się stało.]
— *** —
30 marca 1966 roku Thomas Merton leżał w szpitalu po operacji kręgów szyjnych skorygowanych implantem pobranym z biodra. I wtedy poznał i zakochał się (z pełną wzajemnością) w Margie, młodej pielęgniarce.
Wpadliśmy na siebie jak dwa znaki zapytania – zapisał w „Dzienniku”.
Dzięki Margie szybko powracał do zdrowia. Jej obecność dawała mu poczucie lekkości, beztroski, wyzwolenia, czystą radość – jak mówił. Ale też przeżywał dramat rozdarcia. Margie była od niego młodsza o pokolenie, niezamężna i głęboko zakochana. On właśnie przekroczył 50 lat i był mnichem, ojcem Louis. Należał do wspólnoty trapistów, lecz wybrał pustelnię i mieszkał samotnie niczym średniowieczny asceta w prymitywnej chatce na terenie swego opactwa.
Miał wielkie poczucie odpowiedzialności i nie widział wyjścia z tej nowej, a całkiem nieprzewidzianej, sytuacji. Był przecież mnichem z powołania, nieustannie szukającym kontaktu z Bogiem. W wierszu, który powstał wtedy w szpitalu, pisał:
[…] w żyłach moich płynie
Chrystus i plazma gwiazd
[…] jestem zagubioną komórką Chrystusa
I tak nastał jeden z najradośniejszych, zarazem jednak najboleśniejszych, momentów w jego życiu. Bo przecież w tym samym czasie pisał:
Chrystus jest zasadą i celem absolutnie wszystkiego, co robi trapista, włącznie z oddychaniem.
A tutaj gorąca miłość do kobiety…
Po prostu nie wiem, co mam począć z moim życiem, będąc tak bardzo kochanym i kochając tak bardzo, podczas gdy według wszelkich standardów wszystko to jest złe, absurdalne i szalone.[…] I chociaż to był najgłębszy międzyludzki związek jakiego kiedykolwiek doświadczyłem, musi się prędzej czy później skończyć.
Nie widział żadnego rozwiązania i często płakał. Przeżywał udrękę.
Pisał w liście do Margie:
Głęboko w nas, Kochanie, w samej głębi naszego wnętrza tkwi coś, co każe nam się oddać całkowicie. Nie chodzi tylko o takie oddanie się, kiedy ubrania spadają na podłogę i splecionych ciał nic nie rozdziela, ale o oddanie daleko bardziej przejmujące, gdy oddajemy się samą swoją istotą, oddajemy się nagiej miłości i jedności, i nie ma między nami żadnej zasłony iluzji.
W „Dzienniku” nie taił swego uczucia, pisał szczerze, co czuł: […] trzeba, żeby i o tym wiedziano, ponieważ to część mnie.
Szarpiąc się wewnętrznie, przelewał na papier swoją duchową rozterkę: Moja potrzeba miłości, moja samotność, moje wewnętrzne rozdarcie, walka, w której osamotnienie jest zarazem problemem i „rozwiązaniem”. I do tego, być może, rozwiązaniem nie idealnym.
Także Margie, jako osoba głęboko wierząca, przeżywała rozterkę. Spowiednik zabronił jej się z Thomasem spotykać i korespondować. Posłuchała go, i oboje zakochani podjęli wkrótce bolesną decyzję o rozstaniu. Zaledwie trzy miesiące po operacji spotkali się już po raz ostatni porwani falą miłości i zatraceni w niej – jak zapisał.
Po zerwaniu pisał: Jak pusta wydaje się przyszłość bez niej.
Sytuacja, w której się teraz znajduję jest dość przerażająca, tak jakbym wszystko stracił. Jednak ufam łasce Boga i czuję, że chociaż pozostawiony samemu sobie jestem absurdalny i bezsilny, to ON, mimo wszystko, w ukryciu ze mną pozostał i wspiera mnie.
[…] Muszę to po prostu zostawić i iść dalej. […] nadal zachowuję ciepłe i głębokie uczucie dla niej. To, że dane mi było przeżyć tak wiele chwil absolutnej jedności, harmonii i miłości z drugą osobą, z nią, było po prostu czymś nadzwyczajnym.
Nigdy więcej się nie spotkali. Margie kilka lat potem wyszła za mąż, być może już po śmierci Mertona, który padł porażony prądem w łazience hotelowej w Bangkoku 10 grudnia 1968 roku. Miał zaledwie 53 lata.