Ze wspomnień Hanny Zborowskiej z Kobuszewskich „Humor w genach”
[s. 226]
A w domu rodziców znajdowali schronienie i wikt wszyscy, którzy tego potrzebowali. Dzieliliśmy się naszym krupnikiem, a raczej „okropnikiem”. Mama przygarniała i żywiła przedziwne staruszki, po domu kręciły się wiecznie jakieś nasze dawne nauczycielki muzyki, przyjaciółki nieżyjącej już babci, ale niewątpliwie najbardziej oryginalną i ekscentryczną wśród nich była niejaka pani Wasiljewa. Znaliśmy ją od dawna. Żyła z lekcji niemieckiego, co przed wojną zapewniało jej dostatek. Ale w czasie okupacji głód zajrzał jej w oczy. Zgłosiła się do nas zabiedzona i nieszczęśliwa.
– Nie ma z czego szycz – wzdychała – nie kcą uszycz niemiecki.
[…] Jej babka była Polką, ojciec Rosjaninem, matka Estonką. Dzieciństwo spędziła we Francji, później mieszkała w Polsce. Traktowałam ją jak chodzącą mapę Europy, a przynajmniej jej spory kawałek. Mimo iż przez dwadzieścia kilka lat żyła w Polsce nie nauczyła się naszej mowy i strasznie ją kaleczyła.[…] Ubierała się w czarne szaty pamiętające pierwszą wojnę światową. Gdy tylko wpadł jej w ręce „szmatławiec”, czyli oficjalna warszawska gazeta, zaraz szpilką wykłuwała oczy fotografiom Hitlera i niemieckich generałów.
– Jezus Maria – martwiła się mama – co ta Wasiljewa wyprawia! Niech by tak wpadli Niemcy i zobaczyli te dziurki, a już jesteśmy w Oświęcimiu.