Ermitaż podczas II wojny światowej
Cz. 4
W sumie przewidziano trzy wielkie transporty i natychmiast po wysłaniu pierwszego eszelonu, ruszono do pakowania kolejnego. Zdołano spakować 1422 skrzynie z 700 tysiącami eksponatów i 20 lipca wyruszyły do Swierdłowska następne 23 wagony wyładowane skarbami Leningradu. A kiedy trzeci transport był już nieźle zaawansowany, bo spakowano 350 skrzyń, Niemcy zamknęli pierścień okrążenia i 8 września rozpoczęła się gehenna blokady. Tak więc udało się wywieźć mniej niż 50% zasobów Ermitaża.
Wszystko było objęte tajemnicą, mieszkańcy Swierdłowska nie mieli pojęcia, jakie skarby tu zwieziono. Największą ich część umieszczono w Galerii Malarstwa, inne – w katolickim kościele i w domu Ipatiewa, w którego podziemiach w 1918 r. rozstrzelano ostatniego cara z żoną, czterema córkami i synem. Teraz było to Antyreligijne Muzeum i przyjęło część zasobów Ermitaża.
Galerię tak zapełniono skrzyniami, że zaistniała obawa, czy aby pierwsze piętro się nie zawali? Wzmocniono więc strop parteru dodatkowymi filarami. Salę, w której zgromadzono obrazy najcenniejsze, zamieniono w sejf: zamurowano okna i drzwi, pozostawiając jedno tylko wejście zakratowane i obite specjalną blachą. A muzealnikom przydzielono do pracy mały pokój, gdzie musieli się pomieścić wszyscy specjaliści, i historycy sztuki, i konserwatorzy, historycy i archeolodzy. Było bardzo ciasno, to prawda, ale za to ciepło – budynek miał ogrzewanie i to było najważniejsze wobec długich i mroźnych zim na Uralu.
Przybysze zamieszkali wraz z rodzinami na rubieżach miasta w prymitywnych drewnianych domach, niestety daleko od Galerii. Nie było tam światła elektrycznego, wodociągów ani kanalizacji. Żyli jak w średniowieczu i bardzo biednie, ale uciekli od bomb i pocisków artyleryjskich. Pozostał niepokój o bliskich w Leningradzie i niemal wyrzuty sumienia, że oni tu, setki kilometrów od linii frontu bezpieczni, a tamci…
Kiedy się okazało, że choć bardzo chcą, nie mogą kontynuować swoich prac naukowych, bo wszystkie materiały pozostały w Leningradzie, prof. Lewinson dokonał czegoś nadzwyczajnego: rok po opuszczeniu Leningradu, w połowie września 1942 r., w skrajnie niebezpiecznych okolicznościach wyjechał ze Swierdłowska do oblężonego miasta po książki i notatki swoich podopiecznych. Jechał dwa tygodnie. Jak mu się udało pokonać blokadę – nie wiem, nigdzie nie wyczytałam, ale dotarł szczęśliwie i również szczęśliwie powrócił, wioząc wagon książek i sterty rękopisów, a także aż sześć ciężko chorych pracownic. Dwie z nich niestety, wkrótce zmarły.
Teraz, mimo trudnych warunków, kustosze i asystenci mogli kontynuować swoje prace naukowe. Jedni skończyli doktoraty, inni habilitacje, które następnie obronili jeszcze podczas wojny na filii uniwersytetu moskiewskiego ewakuowanego do Swierdłowska, do tamtejszego uniwersytetu im. Gorkiego. Jeszcze inni zdołali opracować monografie wydane zaraz po wojnie. Poza tym, żeby się odwdzięczyć za gościnność, wszyscy ermitażowcy, jak ich nazywano, podjęli wykłady na uniwersytecie, wygłaszali odczyty popularno-naukowe, jeżdżąc po okolicznych szkołach, teatrach i innych placówkach kulturalnych. Specjaliści od różnych działów i epok opowiadali o renesansie czy baroku w malarstwie, o sztuce antyku, o wykopaliskach itp. Wykłady te przyciągały tłumy chętnych, ludzi szczególnie spragnionych wiedzy i piękna w czasie wojny.
A w Leningradzie niewysłane zbiory umieszczono w podziemiach, dostosowanych dodatkowo do funkcji schronów w pierwszej połowie 1941 roku. Do utwardzenia ścian zużyto wtedy 30 ton betonu. Zamontowano też specjalne świetliki, tyle na ile pozwalały limity, i część tych białych kul sprzed wojny służy jeszcze do dziś. Wiadomo też, że wiosną 41 roku, jeszcze przed wojną, dyrektor Orbieli złożył podanie o truciznę; potrzebował pół kilograma cjanku potasu. Nie otrzymał jej wcale, bo albo chciał podejrzanie dużo, albo sam był podejrzany… Ale kogo zamierzał otruć, dobrze nie wiadomo, bo nie zachowała się pełna dokumentacja, prawdopodobnie szczury.
Schrony były szerokie i bardzo rozległe. Oprócz obiektów muzealnych znalazło tu schronienie dwa tysiące osób. Jak to wyglądało, można obejrzeć na rysunkach i obrazkach malowanych przez niewielką grupkę artystów, (bo jedni poszli na front, inni wyjechali), którzy zgrabiałymi z zimna rękami utrwalali otaczającą ich rzeczywistość. Dziś ta niezwykła dokumentacja znajduje się w Dziale Grafiki Ermitażu.
Od czasu blokady tylko jedno pomieszczenie miało ogrzewanie i światło – fundował je dawny carski jacht Polarna Gwiazda, cumujący przy nabrzeżu w sąsiedztwie Pałacu Zimowego.
Po niezwykle śnieżnej zimie 1941 roku wiosenna odwilż spowodowała, że popękały rury i podziemia zalała woda. Pracownicy po ciemku i po omacku, brodząc po kolana w lodowatej wodzie, wyławiali egzemplarze porcelany. Na meblach wykwitła pleśń, tylko mumie egipskie dobrze zniosły te warunki.
Ciemno, zimno, przenikliwie wilgotno i potwornie głodno, i tak przez niemal 900 dni. Wprost trudno sobie wyobrazić, co doprowadzeni do ostateczności ludzie jedli. Właściwie niemal wszystko okazało się jadalne: klej z ryb, semolina – środek do czyszczenia kożuchów, kremy kosmetyczne, wazelina, gliceryna… Gotowali paski skórzane, co mi przypomina wstrząsająca relację z podróży Magellana dokoła świata cztery wieki wcześniej, gdy marynarze zjadali własne buty. Naturalnie mało który żołądek to znosił, więc zatruci ludzie ciężko chorowali i nie jeden raz umierali w boleściach. Latem bywało nieco lepiej, bo zbierali wszystko co wyrosło, robili zupę z liści babki, purèe z pokrzywy i szczawiu, kotlety z botwinki, wątróbkę z makuchów, sos z mączki rybnej itp.
Niemiecki profesor, specjalista od żywienia, w 1941 roku wyliczył na potrzeby nazistów, że bez białka i tłuszczu ludność nie wytrzyma dłużej niż trzy miesiące i miasto niedługo się podda. Kiedy po wojnie na jakiejś konferencji spotkał się z Rosjaninem z Leningradu i dowiedział, ile wytrzymali, nie mógł uwierzyć. Swoją drogą oburza mnie fakt, że ten i tysiące innych profesorów i specjalistów nazistowskich, podjęło po wojnie pracę w swoich dziedzinach i cieszyło się szacunkiem i dobrobytem, jakby nie przyłożyli ręki do ludobójstwa na niespotykaną skalę. Nie ponieśli żadnej odpowiedzialności.
C.d.n.