Ermitaż podczas II wojny

                                 Ermitaż podczas II wojny światowej

                                                          Cz. 5

            A propos żywności. Ludzie kiedy muszą, zjedzą prawie wszystko, ale zwierzęta – nie. W lipcu 1941 roku bardzo sprawnie przeprowadzono ewakuację 80 najcenniejszych zwierząt – białych niedźwiedzi, tygrysów itp., z leningradzkiego ZOO do Kazania. Ale dużo zwierząt zostało, a lokalizacja ogrodu okazała się dla nich fatalna: ogród znajduje się obok Pietropawłowskiej twierdzy, celu  nieustannych nalotów. Już pierwszego dnia blokady od bomby zginęła słonica Betty. A te, które przeżyły, niełatwo się godziły na wojenną dietę, z wyjątkiem małp, które jadły wszystko. Np. tygrysiątko kaprysiło. Opiekunowie, a pozostało dwadzieścioro opiekunów, zbierali żołędzie i jarzębinę, liście kapusty, trawę, owijali to w króliczą skórkę posmarowaną rybim tłuszczem i zapraszali tygryska na posiłek. Był głodny, więc jednak zjadał, ale czy przeżył wojnę – nie wiem.

Natomiast przeżyła hipopotamica zwana Krasatką, czyli ślicznotką, mimo że poddano ją ostrej diecie: potrzebowała 35-40 kg pożywienia dziennie, dostawała 4-6 kg mieszanki z traw i jakichś warzyw, a na deser 30 kg parzonych trocin. Jewdokja, jej niezwykle oddana opiekunka, nawet w największe mrozy przywoziła jej na sankach 40 wiader wody – zimą pewnie lodu – z Newy, i to nierzadko pod bombami. Obmywała ją ciepłą wodą i smarowała olejkiem kamforowym, żeby skóra na Krasatce nie pękała, a kiedy biedne zwierzę denerwowało się od huku bomb i pocisków, Jewdokja kładła się na dnie basenu i przytulała do niej. Wspierając się tak wzajemnie obie uniknęły śmierci, a hipopotamica żyła aż do 1951 roku.

            Wracając do ludzi. Na początku wojny Leningrad liczył trzy miliony mieszkańców. Tylko w grudniu 1941 roku zmarło ponad 50 tysięcy, łącznie nie przeżyło wojny milion. W Ermitażu urządzono lazaret dla konających, a pod biblioteką – kostnicę. Zamarznięte zwłoki co roku czekały na wiosnę i pochówek.

            Oprócz wielu paskudnych chorób, ludzi dopadała dystrofia, rodzaj głębokiej depresji, kiedy człowiek się już całkowicie poddaje i popada w zupełną bierność, już mu jest wszystko jedno, co się stanie. Antresolę Małego Ermitażu przeznaczono na miejsce kuracji takich osób. Mogły tam przebywać do dziesięciu dni. Aż 313  chorych skorzystało z tej kuracji i wielu udało się uratować, 18 przegrało walkę i zmarło.

   Spośród kustoszy najlepiej znosili sytuację ci, którzy nie zważając na lodowate zimno, huk pocisków i głód, pracowali naukowo i spełniali obowiązki muzealne. Np. przewodnicy oprowadzali chętnych, głównie żołnierzy, po pustych salach pałacowych i z pamięci, stojąc pod określonymi ramami, opowiadali o obrazach z nich wyjętych. Rezygnacja z pracy i z poddania się muzealnej dyscyplinie nad którą czuwał dyrektor Orbieli, groziła śmiercią. I tak, podczas gdy na froncie zginęło sześciu pracowników Ermitażu, w oblężonym mieście zmarło ich 43.

            Niezwykłą pomysłowość okazali architekci i malarze, którzy wspólnymi siłami dokonali czegoś niezwykłego: uratowali wszystkie mosty na Newie! Sporządzili jakieś rusztowania, rozpięli na tym sieci i nakryli je obrazami maskującymi zakryty w ten sposób obiekt. Nazywali to maskirowką goroda. Np. Pałac Smolny okryli potężną siatką z obrazem ogrodu czy parku. Zakrywali tak  również inne zabytkowe budynki i czasem udało się ochronić cały kwartał ulic, malując tereny zielone, które pilot wrogiego samolotu omijał, oszczędzając bomb.

Muszę przyznać, że dużo  czytałam o malarzach w ciągu wieków i w różnych krajach, ale żeby ocalili miasto – o czymś takim dowiedziałam się dopiero przy okazji lektur o blokadzie Leningradu. Tichomirowa, od której zaczerpnęłam te wiadomości o kamuflażu, dodaje z goryczą, że o tej stronie działalności malarzy i architektów opracowania milczą.

            Zespól czterech pałaców składający się na Ermitaż nie legł w gruzach, lecz budynki tak z zewnątrz, jak i wewnątrz uległy ogromnemu zniszczeniu. Np. przez pierwsze trzy miesiące po przerwaniu blokady z parkietów uprzątnięto 80 ton szkła  do tego lód i śnieg. W Ermitaż trafiło 30 pocisków artyleryjskich, a ostatnia bomba spadła 25 dni przed wyzwoleniem – 2 stycznia 1944 roku.

            Kiedy po wojnie, na procesie nazistowskich morderców w Norymberdze, dnia 22 lutego 1946 roku dyrektor Orbieli stawał jako świadek, zarazem oskarżyciel Niemców o świadome niszczenie dóbr kultury, i mówił o pociskach artyleryjskich kierowanych na Ermitaż, adwokat niemiecki zarzucił mu, że nie jest artylerzystą i nie może wiedzieć „czy celem był zamek, a nie most znajdujący się obok?” Wtedy dyrektor spokojnie odpowiedział słowami, które przeszły do historii:

– Wprawdzie nigdy nie byłem artylerzystą, zauważyłem jednak, że niemiecka artyleria ostrzeliwuje most i nie może trafić, podczas gdy w pałac stojący w takiej samej odległości, trafia 30 razy. Na tyle jestem artylerzystą.

27 stycznia 1944 r. blokada została przerwana i Niemcy odparci. Pracownicy muzeum natychmiast zabrali się do sprzątania. Był to tytaniczny wysiłek – wspomniałam o tonach szkła, ale były jeszcze tony piasku na posadzkach. Trzeba było chociaż w 45 oknach wstawić szyby, żeby jak najprędzej otworzyć muzeum dla publiczności. W jesieni 1945 roku powróciły ze Swierdłowska obiekty wywiezione i już 8 listopada tego roku urządzono pierwszą wystawę. A gościnnej Galerii Malarstwa w stolicy  Uralu wdzięczny Ermitaż przekazał 200 obiektów z różnych działów, czym wzbogacił ich zbiory.

            Opisałam tu dzieje jednego tylko muzeum w Leningradzie, tymczasem także inne muzea zostały ewakuowane. Np. Muzeum Rosyjskie w Leningradzie wysłało część swoich eksponatów do miasta Gorki, a stamtąd spłynęły na barkach rzeką 1000 km na wschód do Permu. Z podmiejskiego Pawłowska pociąg wywiózł część zasobów aż do Tomska. Wyruszył 8 listopada 1941 roku, zdołał przejechać przez ostatni most na Wołdze, by dotrzeć do celu w grudniową noc przy temperaturze – 55 st. Ponieważ jednak tam już nie było miejsca, ruszył dalej do Nowosybirska, gdzie trafiły też zbiory z moskiewskiej Galerii Trietiakowskiej. 402 skrzynie z Pawłowska ustawiono przed stacją, nakrywając je czym się dało. Potem kobiety z Leningradu, w o wiele za lekkich ubraniach i butach, dostały sanie zaprzężone w konie i powiozły te skrzynie do miejskiego teatru wyznaczonego na schron.