Fałszerz z Holandii

                      Fałszerz z Holandii

                                            Cz. 1

               Wprawdzie pisałam o tym człowieku w swoim wyborze gawęd w albumie p.t. „W kręgu sztuki”, wznowionym następnie przez PWN w roku 2020 w postaci tańszej książki w miękkiej okładce, ale drukowanej tak drobną czcionką i tak gęsto, że fatalnie się ją czyta. Ponadto historia Hana van Megereena i jego działalności wspaniale wpisuje się w tropione przeze mnie ostatnio losy dzieł sztuki podczas drugiej wojny światowej. Dlatego ponownie podejmuję ten temat, tym razem w blogu.

Przypominam tu zatem z niewielkimi zmianami historię artysty, który nie mogąc zyskać sławy pędzlem własnym, postanowił skorzystać z cudzego. Jednym słowem, chcę opowiedzieć o holenderskim fałszerzu i jego drodze artystycznej zakończonej dramatycznie i tragicznie wraz z końcem drugiej wojny światowej. Ponieważ jest to opowieść, która się nie zmieści na trzech kartkach, będę ją wklejać do blogu przez kilka kolejnych dni.  

W pracy nad tym tematem korzystałam głównie z dwóch monografii,    Franka Wynne, „To ja byłem Vermeerem; Narodziny i upadek największego fałszerza XX wieku”, (Rebis 2008) i Przemysława Słowińskiego „Fałszerz Han van Megereen – człowiek, który oszukał Göringa”,(Videograf II, 2011) a także z opracowań ogólnych dotyczących  fałszerstwa w sztuce.

A propos „największego fałszerza XX wieku”, jak nazwał go Wynne. Wydaje mi się, że pod koniec ubiegłego stulecia, Megereena pokonał na tym polu mniej znany Eric Hebborn. Nie udało mi się, niestety, zdobyć autobiograficznej książki tego Anglika, osiadłego od lat nad Tybrem i w Rzymie zmarłego.  Chyba ze dwa razy zdarzyło mi się go spotkać na Zatybrzu i pamiętam, że skojarzył mi się wtedy z Caravaggiem, bo był do niego podobny, choć nie awanturował się i nie towarzyszył mu nigdy groźny pies. Z tego, co mi mówiono, był spokojnym człowiekiem, mimo licznych kłopotów. Swoją biografię zatytułował „Drawn to Trouble”i wydał ją w 1991 roku. Słyszałam, że podobno pierwszy nakład prawie natychmiast zniszczono, ponieważ Hebborn ujawnił w niej, jakie obrazy wielkich mistrzów eksponowane w najsłynniejszych muzeach świata wyszły spod …jego pędzla, (a ich liczbę określił na 500 płócien i na kilka tysięcy rysunków!), a także jacy eksperci (wymienieni z imienia i nazwiska) potwierdzili autentyzm owych „wielkich mistrzów”. Co tu mówić – ośmieszył marszandów i historyków sztuki, którzy pośredniczyli właśnie jako znawcy w zakupie wiekowych i potwornie drogich „arcydzieł”.  Ale i tak książkę tę przetłumaczono na włoski (p.t. „Troppo bello per essere vero” – „Zbyt piękne by było prawdziwe”), jednak choć wydano ją dwukrotnie, od dawna jest wyczerpana. Ostatni raz wydano ją  już po śmierci autora w styczniu 1996 roku. Hebborn zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach; znaleziono go nieprzytomnego na Zatybrzu z raną w głowie. Nie wiadomo, czy rana powstała w wyniku upadku, czy malarz upadł, bo ktoś się do tego przyłożył.     

Może za wcześnie zapragnął wyjść z cienia, bo choć był genialnym malarzem, to wybrał zawód skazany na anonimowość; jeśli bowiem zdolny fałszerz chce cieszyć się życiem, musi pozostać anonimem. Myślę, że Hebborn był o wiele bardziej utalentowany od Megereena, i że to on był największym fałszerzem XX wieku.  Taki podtytuł widnieje na okładce włoskiej wersji jego autobiografii – il piu grande falsario del secolo.

 Był zdumiewająco wszechstronny – podrabiał genialnie zarówno rysunki Leonarda da Vinci, obrazy mistrzów renesansu, jak i obrazy Rembrandta czy impresjonistów. Założył szkołę kopistów i w 1995 r. opublikował podręcznik fałszerza sztuki. Nie trudno sobie wyobrazić, ilu absolwentów jego uczelni już poszło w ślady swego mistrza… Dlatego, kiedy czytam o odkryciu zaginionego od lat obrazu Leonarda da Vinci czy Caravaggia, cierpnie mi skóra – obawiam się, że udział ś.p. Mistrza z  Vinci, czy innego geniusza, może być tu raczej znikomy.

(Nawiasem mówiąc, przy dzisiejszym wyposażeniu laboratorium, żaden falsyfikat nie wygra z prawdą, ale te badania są bardzo kosztowne, a jaki sens ma wydawanie przez galerię sztuki ogromnych pieniędzy po to, żeby się dowiedzieć, że zakupiła podróbkę?)

 Fałszerze sztuki i sztuka fałszerzy to nic nowego i historia Hana van Megereena w gruncie rzeczy jest ponadczasowa, lecz w jego przypadku ma szczególne odniesienia do wieku XVII, jako że on upodobał sobie mistrza Vermeera i głównie jego kosztem spróbował zdobyć sławę i pieniądze.

Han był, jak Johann Vermeer, rodowitym Holendrem z Delft, i uważał się za równego mu talentem. Z niezrozumiałych dla niego powodów brakowało mu uznania ze strony odbiorców i postanowił za wszelką cenę je zdobyć, a kiedy prawie mu się  to udało – wpadł. Zdemaskowano go po wojnie, przy okazji wielkiej akcji odnajdywania i zwracania prawowitym właścicielom zagrabionych przez nazistów dzieł kultury, w tym oczywiście obrazów. Dlatego najpierw kilka słów o tym.

Pisałam w książce „Ocalić sztukę”o  rabunku i ratowaniu dzieł sztuki we Włoszech, w blogu pisałam o tym samym we Francji, potem o skradzionej Madonnie z Bruges w Belgii, jednym słowem znamy już skalę nazistowskiego rabunku. Tylko z naszego kraju Niemcy wywieźli 516 tysięcy dzieł sztuki! I to większość w pierwszych 6 miesiącach wojny – byli do tego znakomicie przygotowani, mieli świetny wywiad, wiedzieli, co kraść.

 I chociaż wszyscy opiekunowie sztuki w Europie próbowali chronić swoje zabytki, pakowali, wywozili, chowali po zamkach i klasztorach, zamurowywali w kościołach, to Niemcy tropili wszystko jak psy gończe, odkopywali ukryte skrzynie i wywozili skarby do siebie. Przesłuchując w Polsce podejrzanych o udział w chowaniu skarbów kultury, torturowali ich i pozbawiali życia, a ci ludzie mimo tortur, nie puścili pary z ust. Nie wiemy, ilu takich cichych bohaterów w Polsce oddało życie za jakąś ocaloną gotycką figurę Madonny… 

Jednym z pomysłodawców rabunku na niespotykaną dotychczas skalę, był opisany już przeze mnie dokładnie przy okazji dziejów dzieł sztuki we Francji, marszałek Rzeszy Hermann Göring, kolekcjoner wyjątkowo zachłanny, który w sprawie opisywanego tu fałszerstwa  odegrał ważną rolę.

Jeszcze trwała wojna, gdy alianci już podjęli akcję odnajdywania zagrabionych dzieł sztuki. Największy magazyn odkryli w Altaussee, w kopalni soli na terenie Austrii. Odnaleźli tam obrazy przeznaczone m.in. właśnie do kolekcji samego  Göringa. A kiedy przeszukano też bogatą rezydencję jego żony, Emmy, także w Austrii, w Zell am See (k. Salzburga), również tam natrafiono na obfite zbiory, a wśród nich na nieznany dotychczas, nie  figurujący w żadnym katalogu, obraz Vermeera „Chrystus i jawnogrzesznica”.

Amerykanom przekazała ten obraz pielęgniarka chorej Frau Göring z wyjaśnieniem, że marszałek wręczył to żonie, kiedy się ostatni raz widzieli. Powiedział jej wtedy: Bacznie go pilnuj. Ma wielką wartość. Gdybyś kiedykolwiek była w potrzebie, możesz to sprzedać, a niczego ci nie zabraknie do końca życia.

Mały obraz, zaledwie 70 cm – ale co za sensacja! Vermeer! Bez wątpienia oryginał, ponieważ bardzo podobny do odnalezionego niedługo przed wojną  innego obrazu tego malarza „Wieczerza w Emaus”, zakupionego przez Muzeum w Rotterdamie.

Wieczerza w Emaus

                                          c.d.n.