Grabież i ratowanie…

                                                       Odcinek  5

                              Jego wysokość marszałek Hermann Göring  

Niewątpliwie największym grabieżcą dzieł sztuki był Hitler, a jego pasja miłośnika malarstwa zdziałała wiele szkody, bo setki nazistów nie umiejących odróżnić Rembrandta od Delacroix zaczęło wodza naśladować i kradzież obrazów przybrała wielkie rozmiary. W zachłanności nie ustępował mu drugi po Bogu, marszałek Hermann Göring, którego samoloty – bo był naczelnym dowódcą Luftwaffe – niosły zagładę ludziom i miastom, podczas gdy on, wystrojony i rozwalony na kanapie w salach Jeu de Paume rozkoszował się mistrzami pędzla i napawał poczuciem własności; miał nieograniczoną swobodę wyboru dzieł na własność. Że kradzione? Tylko przejęte, to znaczy, że nareszcie trafiły we właściwe ręce, czysto aryjskie.

 Zaledwie zaczęły do paryskiego muzeum zjeżdżać ciężarówki wyładowane skrzyniami z zarekwirowanymi kolekcjami marszandów, z tysiącami dzieł sztuki „uratowanymi przez Niemców”, jak głosiła ich propaganda, ten wielki miłośnik i znawca malarstwa pojawił się tam wraz ze swoją świtą. 3 listopada 1940 roku na jego przyjście wysłano podłogi dywanami, ustawiono wygodne kanapy i fotele, rozwieszono na ścianach gobeliny i obrazy, rozstawiono cenne rzeźby. I jeszcze czekał szampan w lodzie w dyskretnych zakamarkach.

Powitali go strażnicy  z czerwoną opaską i swastyką na rękawach brązowych koszul i eleganccy oficerowie w lśniących wysokich butach, prężący się na baczność przed swoim królem. A Jego Wysokość, Jaśnie Pan Marszałek, gruby i niezgrabny, zawsze wystrojony jak na jakieś przyjęcie, rozpromieniał się na widok  prezentów, jakie sobie zaraz zafunduje.

Był potwornie próżny; nosił różne mundury, przeważnie szyte złotą nicią ze srebrną lamówką, a każdy kolejny miał więcej epoletów frędzli i medali niż poprzedni. Kiedy wypoczywał, wkładał obszerne kimono z czerwonego jedwabiu wykończone złotą lamówką. W podróży pociągiem kąpał się w wielkiej wannie z czerwonego marmuru, ale ponieważ nie znosił kołysania pociągu, bo woda się wylewała z wanny, na czas kąpieli marszałka zatrzymywano  pociąg, nie zważając na zakłócenia w całym ruchu kolejowym.

Kiedy pojawił się po raz pierwszy w Jeu de Paume, przyszedł w cywilu; Mademoiselle Rose zapamiętała go w brązowym długim płaszczu, filcowym kapeluszu, garniturze i do tego jaskrawym szaliku. Wizyta sprawiła mu taką przyjemność, że po dwóch dniach znowu się pojawił; w sumie odwiedzał Jeu de Paume aż 21 razy. Zostawiał na miejscu swoich osobistych marszandów i ci, znając jego gust, wybierali mu odpowiednie dzieła, ułatwiając decyzję rabunku.

Marszałek nie gardził też pięknymi przedmiotami i klejnotami. Kiedy w marcu 1941 roku przyszedł po kolekcję Rotschilda, zgarnął od razu dwa najokazalsze klejnoty i wsunął je do kieszeni. Kiedy kradł skarby o większych rozmiarach i w większej ilości, kazał po prostu dołączyć jeden wagon więcej do swego prywatnego pociągu z tą czerwoną marmurową wanną i jedwabnym kimonem w pogotowiu. Czuł się królem i zachowywał jak król, a armia jego dworzan z zapałem mu usługiwała.

Przy wszystkich jego wizytach w muzeum była obecna Rose Volland. Zapamiętała każdy obraz zapisany na marszałka, skopiowała wszystkie zdjęcia, jakie mu Niemcy robili. Miała na przyszłość w ręku niezbite dowody przywłaszczenia cudzej własności, bo przecież żyła nadzieją, że wojna się kiedyś skończy i że to nie złodzieje ją wygrają.

                                               C.d.n.