Cz. 5
Ale w Loc Dieu było za ciasno i ludziom i obrazom, skrzynie były tak stłoczone, że nie można było ich otwierać, by sprawdzić stan obrazów. Poza tym było wilgotno. Po trzech miesiącach zdecydowano zmienić repozytorium, wbrew zakazowi ze strony Niemców, i wybrano na miejsce przechowania Muzeum Ingresa w Montauban. 20 września 1940 roku ruszyły w drogę pierwsze ciężarówki pod opieką męża Autorki, również kustosza, Andrè Chamsona. Lucie została sama z kilkoma strażnikami i ostatnimi skrzyniami pod opieką.
Odległość nie była duża i droga na ogół bezpieczna, ale oto w okolicy miejscowości Caylus, gdzie znajdował się stromy podjazd na ostrym zakręcie, przydarzył się wypadek jednej z obciążonych potwornie ciężarówek.
I nagle pani kustosz otrzymała telefon od męża: – Nie niepokójcie się – co, jak pisze, całkiem wystarczyło, żeby się przerazić – ale wyślijcie nam wszystkich ludzi i wszystkie gaśnice. Mamy pewien problem z ciężarówką, która wiezie „Wesele w Kanie Galilejskiej”. Jeśli się zapali, trzeba będzie obraz natychmiast zdjąć, a do tego potrzeba wszystkich mężczyzn.
Obraz Veronesa mierzył 666 cm x 990, czyli wałek na który go zrolowano miał jakieś 7 metrów długości. Jeżeli „Bitwa pod Grunwaldem” zrolowana na wałku o długości 4 m, ważyła półtora tony, to „Wesele w Kanie” mogło ważyć ponad dwie tony! Jakże trudno było wstawiać i zdejmować go z ciężarówki!
I co za pech, że też awaria musiała się przytrafić akurat ciężarówce wiozącej ten obraz, skrzętnie ukrywany przed Włochami, z pewnością nie znającymi ustaleń z XIX wieku.
W ciągu 10 minut wezwani mężczyźni wyruszyli z Loc Dieu z pomocą, a pani Lucie samotnie pełna niepokoju czekała na wiadomość. Mijały godziny, a żadna wiadomość nie nadchodziła. W wyobraźni widziała kosmiczną katastrofę… W końcu nie wytrzymała i wysłała na zwiady syna dzierżawcy opactwa. Chłopak wsiadł na motorynkę, pojechał i wrócił.
Na określonym zakręcie szosy nie zastał już nikogo, ale też nie zauważył żadnego śladu pożaru. Pani kustosz się trochę uspokoiła, ale miała śmiertelny żal do męża, że zostawił ją bez wiadomości. Okazało się potem, że na tym pagórkowatym terenie, przy zjeździe czy podjeździe, zagrzały się hamulce, straszliwie dymiąc i smrodząc, dlatego zlękli się pożaru. Z konieczności dalszą trasę ciężarówka pokonywała bez hamulców, a że Montauban leży na stoku wzgórza, podczas gdy Muzeum Ingresa – na samym dole stromizny, był problem, jak tam się bezpiecznie dostać. Ale spróbowali podjechać od innej strony i udało się bez wypadku.
Muzeum Ingresa mieści się w dawnym jego domu mieszkalnym. Są tam piękne wnętrza, cudownie dekorowane sklepienia i ściany, piękne meble, obszerne sale…
Mieliśmy piękne lokum – pisze pani kustosz – Łoża z baldachimem, piękne obicia, stara tapicerka z XIX w z pejzażami, wprost raj dla muzealnych kustoszy. Tyle tylko, że dom z epoki romantyzmu pozbawiony był, niestety, kanalizacji. Przez otwory w murze, którymi wylewało się wodę i nieczystości do rynsztoka, właziły spasione szczury i swobodnie spacerowały po pokojach, a były tak wielkie, że mój cocker spaniol wolał z nimi nie zadzierać.
Do tego piękne fajansowe kominki niestety prawie nie grzały, w zimie było przeraźliwie zimno. Każdego dnia rano rozbijali lód w misce, żeby się umyć. Na wypadek pożaru mieli jednak zabezpieczenie, była motopompa i gaśnice.
Ale największe niebezpieczeństwo, jak pisze Autorka, to zawsze jest coś, czego się nie przewidzi. Oto któregoś dnia zbudził ich architekt z wiadomością, że wielka sala na parterze ma niepokojące pęknięcia i że pierwsze piętro może się na nią zawalić. Tymczasem właśnie na parterze znajdowały się najcenniejsze obrazy średniej wielkości, np. Pieta z Avignon. Sprawdzili, że przyczyną pęknięć było przeciążenie ostatniego piętra, gdzie nie tylko stały od lat gromadzono rozmaite graty, np. nieczynny a bardzo ciężki wielki zegar, lecz na wypadek bombardowania rozsypano na podłodze żwir. Opróżnili więc górę z gratów i przynajmniej chwilowo mogli spać spokojnie.
Ale, do czasu, do następnego alarmu. Gdy nastały deszcze, woda wdarła się na parter, zagrażając zbiorom. Od zakonnic z pobliskiego szpitala dostali szmaty, a stolarz zrobił specjalne podstawki pod obrazy. Ulewy minęły i znowu odetchnęli z ulgą, jeśli to w ogóle możliwe w warunkach wojennych.
C.d. n.