Grabież sztuki we Francji i dzieje Luwru

                                                         Część 6

            W Montauban mieli początkowo pod opieką ok. 3000 obrazów. Wiosną 1941 roku dostali wiadomość, że w więzieniu w Mende, małej miejscowości na południu Francji, znaleziono skrzynie ze skarbami ukrytymi przez zbiegłych Roberta i Maurycego Rothschildów. Udali się więc tam i zabrali kilkaset obrazów – Portret pędzla Rembrandta, „Pocałunek” Fragonarda, obrazy Degasa, Renoira, Cezanne’a itd. Zakładali im pospiesznie fałszywe karty inwentarzowe antydatując, żeby wyglądały na własność Luwru od dawna. Teraz mieli pod opieką 3.500 obrazów. Wszystkie udało się ocalić z wyjątkiem tych wymienionych z Hiszpanią, o czym poniżej.

            Wisiało bowiem nad nimi jeszcze inne stałe zagrożenie związane z ówczesną  sytuacją polityczną, kiedy zależeli od rządu Lavalle’a, spełniającego wszystkie żądania Niemców. Ponad głowami dyrektora Luwru i jego kustoszy Vichy jawnie flirtowało z Niemcami, frymarcząc dziełami sztuki. Ofiarą tych niegodnych praktyk padł „Ołtarz Baranka Mistycznego”, poliptyk van Eycka z Gandawy.

W czasie pierwszej wojny światowej Niemcy wykradli jego główną część z kościoła Św. Bavona. Po ich klęsce i postanowieniach Traktatu Wersalskiego, musieli to Belgom zwrócić. Teraz w największej tajemnicy Hitler zażyczył sobie odebrać poliptyk i to nie część, a całość. Belgowie w obawie przed rabunkiem przekazali wcześniej to dzieło Francuzom i dyrektor Jaujard ukrył je w Pau. Niemcy znali tę kryjówkę i na rozkaz Hitlera 29 lipca 1942 roku udał się do niej dyrektor bawarskich zbiorów w Monachium, Buchner, z żądaniem wydania dzieła. Kustosz naturalnie odmówił, ale wystarczył jeden telefon do kancelarii Rzeszy, by szef rządu Lavalle nakazał poliptyk oddać. Metternich, kiedy się o tym dowiedział, był oburzony, ale był już zdjęty ze stanowiska szefa Kunstschutzu i bezsilny. W sierpniu do kradzieży van Eycka doszła kradzież „Ostatniej Wieczerzy” Boutsa, obrazu także już raz zabranego Belgom podczas minionej wojny i przymusowo zwróconego. Teraz Niemcy się o nie upominali jak o swoją własność i jako „część rekompensaty za krzywdy wyrządzone Niemcom przez Traktat Wersalski”, jak to uzasadniał Hitler. Oba dzieła wywieziono, van Eycka z Pau, Boutsa z Lowanium, w niewiadomym kierunku. Dopiero po wojnie alianci odnaleźli je w Altausee w Austrii.

Tymczasem Belgowie mieli wielki żal do Francuzów, że nie ustrzegli poliptyku, chociaż dyrektor Jaujard tłumaczył jak do tego doszło, jak protestował i jak bardzo był bezsilny i chociaż sami stracili Boutsa od siebie.

Czy w takiej sytuacji kustosze Luwru mogli spać spokojnie? Jak nie Niemcy, to nagle swoich obrazów zażądała Hiszpania, upomniała się mianowicie o „Wniebowstąpienie NMP” Murilla, „La Dame d’Elche”, odnalezioną na południu Hiszpanii w miejscowości Elche i o kolekcję koron wizygockich znalezionych koło Toledo lecz sprzedanych przez znalazcę Muzeum Cluny. Rząd Vichy zmusił kustoszy do   przekazania tych eksponatów, tyle że tym razem Francuzi otrzymali w zamian  portret  „Donii Mariany Austriackiej” Velasqueza, portret „Covarrubiasa” pędzla El Greca i kartony do gobelinów Goyi.  

            Jak wspomniałam, hrabia Metternich wszystkim nieuczciwym operacjom był przeciwny, więc odsunięto go od decydowania o losach sztuki. Zanim jednak stracił stanowisko, odwiedził Luwr w Montauban, by obejrzeć ukrywane zbiory. To był ten jeden jedyny wysoko postawiony Niemiec, którego kustosze nie mieli powodu się obawiać. Oto jak opisała jego wizytę Lucie Mazauric:

Był w cywilu, perfekcyjny w każdym calu. Mówił o sztuce francuskiej tak, że życzyłabym sobie, żeby wielu Francuzów tak mówiło. Kiedy naczelny kustosz spytał, czy zechce obejrzeć depozyt, jakieś obrazy, może Monę Lizę, zażenowany odparł: Proszę sobie nie robić kłopotu, zwłaszcza dla mnie. Proszę mi pokazać to, co najłatwiej dostępne.            

Pokazaliśmy mu bardzo dużo, jak zwykłemu amatorowi, dyskutując o malarstwie. Przeklęta wojna, która uniemożliwiła zaproszenie go na filiżankę niedobrej herbaty w naszym domu ingresowskim przy fajansowym kominku równie pięknym jak mało grzejącym, by kontynuować rozmowę o pewnej surowości we francuskiej sztuce XVII wieku, która go szczególnie pociągała, a portrety Philippe’a Champaigne’a lubił tak bardzo jak i my.

            Były też i dobre strony tej niezwykłej wojennej sytuacji. Tak o tym pisze Lucie Mazauric:

Bo to w Montauban nawiązaliśmy z dziełami sztuki cudowną więź zrodzoną z codziennej troski. […] Na powierzchni trzech czy czterech sal muzealnych znalazło się ponad 3000 wyjętych z ram obrazów najpiękniejszych w świecie, do których mieliśmy łatwy dostęp. To była cudowna szansa, tylko że trzeba było na nią zasłużyć – najpierw sklasyfikować i zabezpieczyć te skarby jeszcze tkwiące w skrzyniach. Kiedy już się tu przeprowadziliśmy, Paryż naciskał, żeby jak najśpieszniej rozpakować i zakończyć inwentaryzację podjęto w Loc Dieu, a przerwaną z powodu niepogody. I z zapałem podjęliśmy tę pracę.

 Kiedy kończyliśmy wypakowywanie spotkało nas kilka niespodzianek. Mieliśmy w spisie pewną liczbę dzieł o wątpliwym autorstwie, a z drugiej strony na liście – obrazy, których nie było w skrzyniach. Obie listy zawierały tę samą liczbę obiektów i pewnie się nakładały, ale trzeba było to sprawdzić. Trzeba było zagłębić się w księgi inwentarzowe, żeby zrozumieć o co tu chodzi.

Większość obrazów w Luwrze, które dawno trafiły do zbiorów, wielokrotnie inwentaryzowano w ciągu kilkuset lat. Miały na rewersie wszystkie kolejno nadawane numery. Kiedy się do tego doda, że pewne obrazy anonimowe były w ciągu lat przypisywane różnym autorom, zależnie od mody i stanu badań naukowych, i gdy w jednym katalogu obraz figurował jako El Greca, w innym ten sam obraz był Tycjana, to mogło zmylić. Kiedy w szalonym pośpiechu w Luwrze urzędnik odpowiedzialny za pakowanie musiał szybko nadać obrazowi numer inwentarzowy, czasem nadał nie  ten sam numer, jaki my mieliśmy na liście.

No i teraz, w Montauban, natknęli się na zagadkę – zabrakło dwóch obrazów. Nie mogły zginąć, ale gdzie się podziały? Były to: uroczy obraz małego Mozarta przy klawesynie pędzla Olliviera „Thè à l’anglaise” i „Jesień” Bouchera. Obrazy te podczas pospiesznej ewakuacji znajdowały się akurat w pracowni konserwatorskiej i stamtąd je zabrano. Wraz z nimi zabrano też „Wiejskie święto” Halsa i ten obraz był, a tamte znikły. Ta zguba spędzała im sen z oczu i musieli o niej powiadomić dyrektora Jaujarda w Paryżu.

Któregoś dnia – pisze Mazauric – siedzieliśmy z mężem i kolegą kustoszem kontemplując Halsa naklejonego na deskę, kiedy wszystkim nam przyszedł do głowy ten sam pomysł: trzeba zajrzeć pod Halsa, czy przypadkiem pod nim nie ma dwóch pozostałych? I właśnie tam były! Tylko ich nie odnotowano na rewersie deski. Wysłaliśmy natychmiast telegram do dyrektora, że są! Że już teraz wszystko się zgadza. I dowiedzieliśmy się, że tej nocy dyrektorowi się śniło, że obrazy się odnalazły, więc specjalnie się nie przejął wiadomością w telegramie, bo już wiedział.

            To pokazuje, czym ci ludzie żyli, jak bardzo czuli ciężar odpowiedzialności za każdy obraz, skoro dyrektora nawet we śnie nie opuszczała troska o  zbiory.

                                                           C.d.n.