Grabież sztuki we Francji i dzieje Luwru

Część 7

            Wszystkie obrazy, najwspanialsze dzieła malarstwa Luwru z wyjątkiem wielkich formatów, które złożono w Sourches, zostały ustawione według szkół, ponumerowane i w jednej chwili mogli znaleźć ten, którego szukali. Mona Liza znajdowała się osobno w czarującym biurze głównego kustosza, mieszczącym się w narożnej wieży muzeum. Od czasu do czasu otwierano jej podwójne skrzynie, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Malowidło było sfatygowane i żeby je dokładnie obejrzeć, trzeba było rozłożyć na jasnym podłożu. Zdejmowałam wtedy swój biały kitel – pisze Autorka – i na nim kładliśmy obraz. Badaliśmy ją z bliska, jak lekarz.

            Mieli też okazję obserwować z bliska pracę konserwatorów, bo nie zaniechano tych zabiegów na czas wojennej tułaczki. Któregoś dnia okazało się, że obraz Veronesa „Omdlenie Estery” nagle zmatowiał i stał się mało czytelny. Byli przerażeni, tymczasem konserwator zaledwie przetarł powierzchnię malowidła ściereczką nasączoną jakimś płynem grzybobójczym, obraz odzyskał swój blask. A prawdziwym zmartwychwstaniem nazywa Mazauric odmianę kolorystyczną portretu Roberta Arnauld d’Andilly pędzla Champaigne’a. Gdy go pakowano w Luwrze był żółto-brązowy, taki typowo muzealny kolor, kiedy jednak usunięto werniksy, twarz i dłoń mężczyzny, iluzjonistycznie wysunięta poza ramę obrazu, wspaniale ożyły.

            W wolne chwile kustosze wymyślili sobie świetną zabawę. Wywoływali jakiegoś malarza, np. chcieli obejrzeć Maneta albo włoskich prymitywów, sięgali po ten obraz, stawiali go na sztalugach i długo obserwowali grę światła i najdrobniejsze detale, jakich nigdy w pracy przecież nie mieli okazji widzieć. To dopiero były prawdziwe studia! Czasem nawet robili odkrycie – znajdywali niedostrzeżoną  dotychczas sygnaturę artysty. Lubili też porównywać różne szkoły, zestawiali ze sobą tych największych i pytali, który wspanialszy? Kiedyś zestawili  Maneta i Cezanne’a z Tycjanem i Poussinem, ale doszli do wniosku, że jednak to są obiekty nieporównywalne.

            Bawili się też w zgadywanie autora czy szkoły obrazów mniej znanych. Albo głosowali: gdyby wszystko miało zostać zniszczone i wolno by było zabrać tylko jeden obraz – który by wzięli? Jedni głosowali za „Moną Lizą”, inni za „Koronczarką” Vermeera, jeszcze inni za „Wyjazdem na wyspę Cyterę” Watteau. Autorka z mężem opowiedzieli się za „Pietą z Avignon”, co świetnie rozumiem, bo ile razy byłam w Luwrze, a bywałam tam prawie co niedzielę w ciągu trzymiesięcznego pobytu w Paryżu, zawsze stałam jak zaczarowana na parterze muzeum i wpatrywałam się w tę Pietę. Nie miałam siły od niej odejść. To mój ukochany obraz z czasów średniowiecza.

Pieta zdjęcie z Chrystusa krzyża
Pieta zdjęcie Chrystusa z krzyża

Swoją drogą mieli francuscy kustosze to szczęście, że wojna nie postawiła ich naprawdę w takiej sytuacji, że musieliby dokonać wyboru, jak to się zdarzyło włoskiemu  kustoszowi Pasquale Rotondiemu na terenie Marche. Przypomnę tu, co napisałam w ósmym rozdziale książki „Ocalić sztukę”, kiedy to po wtargnięciu grupy esesmanów do repozytorium w Palazzo di Carpegna, Rotondi przeraził się, że następnym razem może taka wizyta skończyć się gorzej. Teraz szukali tylko broni i kiedy jej nie znaleźli, wynieśli się, ale co może się jeszcze wydarzyć?

Wiele lat po wojnie, gdy sobie we Włoszech przypomniano o ludziach, którzy uratowali sztukę przed nazistami, Rotondi mówił o tym wydarzeniu w wywiadzie tak: – Bałem się, że ktoś mi ukradnie te dzieła sztuki, albo co gorsza, zniszczy je. I wtedy podjął dramatyczną decyzję. I tu pozwolę sobie przytoczyć fragment tekstu ze wspomnianej książki:

Wyruszył do Palazzo di Carpegna, wywiózł z niego po cichu część najcenniejszych obiektów do Urbino, następnie zamurował je w podziemiach tamtejszego pałacu. Ale ciągle dręczył go niepokój. Najbardziej się bał o te najsłynniejsze dzieła. I po kolejnej bezsennej nocy i naradzie z żoną, też historykiem sztuki, postanowili zabrać do siebie dziesięć obrazów. Po czym wydobył je ze skrzyń i zabrał do domu na przedmieściach Urbino.

            Tu nie dysponował podziemiami, w domu miał tylko jedno dyskretne miejsce: sypialnię małżeńską. I tu je ukrył, a dowiadujemy się o tym z jego dziennika. Były to następujące dzieła: „Burza”, Giorgiona, w przekonaniu kustosza najcenniejsza ze wszystkiego, więc wylądowała pod łóżkiem. Następnie „Św. Jerzy” Andrei Mantegni, „Madonna z Dzieciątkiem” Cosmy Tury, aż cztery „Piety” Belliniego, „Portret Morosiniego” Tintoretta i „Portret mężczyzny” Lotta.

            Wszystko odbyło się w głębokiej tajemnicy, nawet dzieci, dwie córeczki gospodarzy nic o tym nie wiedziały; żona położyła się do łóżka, udając przed nimi chorą i to zakaźnie, żeby przypadkiem do sypialni nie wchodziły.

            Tak to wyglądało i dobrze, że Rotondi o tym napisał, bo obrazy same nie mogłyby się uratować, potrzebowały odważnych ludzi do opieki, o których powinniśmy pamiętać.

            Wracajmy jednak do Francji. W miarę szczęśliwy pobyt w Montauban został przerwany dalszym przebiegiem wojny: 11 listopada 1942 roku w odpowiedzi na akcję aliantów w Afryce Północnej (8. XI.) Hitler kazał zająć nieokupowaną część Francji. Trzeba się było liczyć z nadejściem frontu i bombardowaniami, a ponieważ budynek muzealny znajdował się w pobliżu mostu na rzece Tarn, należało się rozejrzeć za nowym lokum. W muzeum zaczęło się gorączkowe pakowanie, a w mieście zaroiło się od Niemców.

 Kustosze byli cały czas w kontakcie radiowym z Londynem, kiedy Londyn słyszał hasło „Mona Liza się uśmiecha”, odpowiadał „Van Dyck pozdrawia Fragonarda” i teraz radził, by prędko wybrać jakieś bezpieczne château z dala od mostów, dróg i linii kolejowych mocno bombardowanych przez aliantów.

                                                          C.d.n.