Pisze Kira Gałczyńska o Monice Żeromskiej:
Historia z naszymi komornikami (każdego roku, rzecz jasna, przychodził inny) przypomniała mi niezwykłą opowieść pani Moniki Żeromskiej. Miała ona miejsce jeszcze za życia ojca, z którym kilkakrotnie bywaliśmy w domu pani Anny i jej córki, Moniki. […]
Pani Monika malowała. Zatrzymywała na swoich płótnach sceny z konstancińskiego ogródka, martwe natury, w tle których stał jakiś piękny przedmiot – a sporo ich było w tym ich ślicznym mieszkaniu – czyjeś twarze o ciekawych oczach. Ale chyba najbardziej lubiła swój ogród. Pamiętam, że długo przypatrywałam się namalowanym ulom. I wtedy usłyszałam opowieść, którą pragnę tu przytoczyć.
Otóż pani Monika, jak wszyscy śmiertelnicy, składała każdego roku zeznania podatkowe. Najprawdopodobniej – teraz już tego nie sklecę – musiały się w nich znajdować tytuły sprzedanych obrazów. Po jakimś czasie – bodaj po pary latach – autorka otrzymała wezwanie do urzędu skarbowego. Na miejscu usłyszała od rozindyczonego urzędnika, że zbyt długo ukrywała fakt posiadania uli, z których zapewne czerpie zyski. Ergo – okradała skarb państwa.
Pani Monika, zgodnie z prawdą, przysięgała, że nigdy nie miała jednego nawet ula, nie ma pojęcia o pszczelarstwie, a jeśli kiedy ma ochotę na miód, po prostu kupuje go na Polnej [był tam wtedy bazar].
Rozmowa miała coraz gorętszą temperaturę aż do chwili, gdy czujny urzędnik, jako koronny dowód niecnych machinacji malarki, podsunął jej pod oczy spis kilku …obrazów. Jeden z nich nosił tytuł „Ule”…
„Jak się te lata mylą”, s. 156