I to także wydarzyło się naprawdę. Tym razem w Krakowie i też w latach 60-ych, czyli w PRL. Zachorowała bardzo ciężko jedyna córeczka zamożnej pary architektów. Matka błagała Niebiosa o pomoc, nie dopuszczała myśli o śmierci dziecka. Pojechała do pobliskiej miejscowości, gdzie w kościele wisiał krucyfiks słynący cudami i tam padła krzyżem na ziemię. Leżała całą noc, błagając Ukrzyżowanego o cud.
– Nie zabieraj nam dziecka! – szlochała.
I stało się. Dziewczynka jakoś wymknęła się śmierci, choroba ustąpiła.
W tym czasie rodzice zbudowali dom i z tej wielkiej radości, że córka żyje, od razu zapisali go na nią.
Czas płynął, mała dziewczynka dorosła, zakochała się i wyszła za mąż. Jej wybrańcem został wysoko postawiony funkcjonariusz z Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Stosunki z rodzicami jakoś się nie układały, aż córka zażądała, żeby opuścili „jej” dom.
Zagrożeni bezdomnością rodzice szukali ratunku u adwokata i właśnie z tego powodu moja koleżanka w poczekalni u prawnika, usłyszała tę historię od owej matki, która przed laty całą noc przeleżała krzyżem, błagając Boga o życie jedynego dziecka.
A teraz powiedziała: – Już wiem, że na Panu Bogu nic nie można wymuszać…