Mowa polska woła o litość

Na marginesie pewnej lektury

Czytałam niedawno całkiem ciekawą i dobrze napisaną powieść polskiej autorki, cieszącej się dużym wzięciem, jako że znana jest też z branży dziennikarskiej (TV). Krępuję się jednak wymienić nazwisko autorki i tytuł powieści, ponieważ…

Czytałam tę powieść z zainteresowaniem, bo jest to obraz współczesnego świata, którego już z bliska nie znam, jako emerytka. Czytałam też ze wzruszeniem, bo natknęłam się na piękne karty o przyjaźni, o miłości, o lojalności. Bardzo wzruszające fragmenty, głęboko ludzkie. I nagle … stek wulgaryzmów.

Już dawno minął czas, kiedy takie wyrazy kropkowano i wsadzano zupełnie wyjątkowo, a w TV – wyciszano. Teraz na jednej stronie Autorka, (kobieta!), potrafi umieścić kilkadziesiąt razy cały słownik bieżących wulgaryzmów pisanych in extenso, a wszystko tylko dlatego, że jej literacka bohaterka lub bohater poczuli się wzburzeni i muszą porzucać mięsem, bo inaczej nie potrafią. Roi się od ch…/k…./pier…./fiu…, itp., aż mdli przy czytaniu. Nie wyobrażam sobie, jak można takie stronice nagrać, jeśli książka ma mieć też postać audiobooka.

Przecież dobry pisarz, a Autorka o której mówię, choć debiutowała zaledwie kilka lat temu (2017), zalicza się już do dobrych pisarzy, ma dostatecznie rozbudowany warsztat, żeby oddać emocje swoich bohaterów, nie uciekając się do odrażających sformułowań. To są brudy rodem z kanalizacji miejskiej, to plugawi karty literatury pięknej  i stanowi przerażający wzór do naśladowania.

To prawda, że tak mówi dziś ulica i – niestety – większość młodzieży, w tym dziewczyny są często „lepsze” od chłopców. Ale czy to jest powód, żeby brudy zalewały karty powieści? Że literatura ma być zwierciadłem rzeczywistości? To można wyrazić jakoś inaczej, zacząć, nie dokończyć, wykropkować i urwać, nie paskudzić skądinąd dobrej prozy na wielu stronach.

Mnie ta ilość wulgaryzmów poraziła i zgorszyła. Jakbym trafiła do zabazgranej publicznej toalety na jakimś zaniedbanym dworcu.

 Należę do starszego pokolenia i nie godzę się z tak rozumianym „duchem  czasów”. Uważam, że powinniśmy ratować literaturę piękną przed zalewem ściekami językowymi, bronić kultury języka. Protestuję! Wołam głośno: stop wulgaryzmom!

Dlaczego redaktorzy puszczają takie brudy? Jak to możliwe, że wydał to ZNAK w takiej postaci? Dlaczego nie ma żadnego filtru językowego? Taka dobra książka, mądra, serdeczna i taki rynsztok językowy?

Myślę, że Jan Parandowski, autor wspaniałej „Alchemii słowa”, książki o warsztacie pisarskim i o kulturze słowa, w grobie się przewraca.

Pamiętam też słowa van Gogha w liście do brata, że człowiek przyszedł na świat po to, by wyrastać ponad wulgarność. Wprawdzie po francusku vulgaire, to znaczy pospolity, nie – jak u nas – wulgarny, ale tu to zdanie mi pasuje, bo skoro człowiek, artysta, ma wyrastać ponad pospolitość, to chyba tym bardziej ponad odrażającą wulgarność.