Na pociechę…

Fragment z mego dziennika latem Anno Domini 1963 à propos upałów A.D. 2024…

Pisywali ludziska kroniki w średniowieczu, a jakże. Pisywali i w wieku XVII,  że lato całe plugawe, albo że klęska głodu, czy że mors nigra grasuje. Może i te skromne kartki będą  zapisem ważnych dni, bo ciężkie czasy przyszły: w Jugosławii trzęsienie ziemi, u nas upały i potworna susza, a i czarna śmierć na horyzoncie. Lipiec, a liście z drzew spadają, warzywa suche. Każdego dnia na naszym termometrze okiennym w słońcu brakuje podziałki, choć skala termometru sięga do  56 stopni. W cieniu było po 40 st., a w pokoju miałam powyżej 30. Jedzenie się psuje.

Każdy ruch, a nawet bezruch, i człowiek opływa potem. Ludzie słabną na ulicy, wybuchają pożary. Codziennie parnota zapowiada burzę, codziennie gromadzą się chmury, słońce często zachodzi na czerwono, ale kropla deszczu nie spada. A żeby susza i upał nie były osamotnione w nękaniu umęczonych ludzi, przyszła ospa. Kiedy i skąd – nie wiadomo. Podobno z Indii czy Indochin.

Zaczęło się od województwa wrocławskiego, a teraz jest już i w Warszawie. Prawie wszyscy się szczepią, na razie dobrowolnie. Ja także się zaszczepiłam i czekam na efekt. Jeśli ręka spuchnie, będzie dodatkowy kłopot, bo nie ma wody w kranie. Wisła wyschła, jeszcze tylko 6 stopni brakuje do stanu alarmowego. Przynoszę wodę z kotłowni, albo łapię w mieszkaniu, kiedy się pokazuje na parę chwil. Ani gotować, ani zmywać, ani się myć. […]