Spotkanie z królewną, 2

                SPOTKANIE Z KRÓLEWNĄ ANNĄ WAZÓWNĄ

„ Był sobie król, był sobie paź i była też królewna…” – kto jeszcze pamięta tę „cukierniczą” kołysankę, którą śpiewały dzieciom mamy zanim nastała moda na bajki „elektroniczne”?  Królewna w piosence była z marcepanu, słodka i krucha, co przesądziło o jej losie. Nasza królewna z dworu Wazów, była kobietą z krwi i kości, ale też kruchą, bo słabego zdrowia, co także przesądziło o jej losie.

Ta szwedzka księżniczka, choć była wnuczką Bony, nie miała w sobie nic z urody Włoszki. Była Szwedką po ojcu, Janie Wazie – wysoką blondynką o niebieskich oczach, szczupłą i drobnej budowy. Nie była pięknością, jak nie były nimi jej matka i ciotki, a w dodatku miała po szwedzkim dziadku, królu Gustawie, wysuniętą do przodu dolną szczękę.   Ale jak naprawdę wyglądała, nie wiemy, bo nie zabiegała o malarzy w sprawie własnego konterfektu, ( jak też nie interesowała się specjalnie sztuką).

 Istnieje wprawdzie w Muzeum Narodowym w Warszawie pewien portret jej przypisywany, ale nie ma całkowitej pewności, czy to naprawdę ona. Poza tym ocalał w Toruniu w kościele NMP jej piękny nagrobek z wyrazistym obliczem, jednak z braku materiałów porównawczych trudno powiedzieć na ile prawdziwa jest ta pięknie wyrzeźbiona twarz zmarłej. Tak więc o wyglądzie królewny za wiele nie wiemy, możemy jednak bardzo dużo powiedzieć o jej charakterze i postawie życiowej.

Była osobą szlachetną i prawą. Wybitnie inteligentna, zdolna, wykształcona, wierna swoim zasadom i o wielkim współczującym sercu. Życzliwa ludziom i tolerancyjna. Na przykład swemu marszałkowi, Adamowi Parzniewskiemu, katolikowi, ona – protestantka, ufundowała w 1614 roku piękny nagrobek w warszawskiej katedrze, (cudem ocalony z wojennej pożogi). Pogodna mimo wielu chorób, bo z biegiem lat coraz bardziej cierpiała na  liczne nowe dolegliwości,  była sympatyczna i powszechnie lubiana.

Doskonale sobie radziła jako pani starościna brodnicka (od 1604 r) i golubska (od 1611), a swym poddanym pomagała jak mogła w wielu dziedzinach, sprawach życiowych i zdrowotnych.

Alicja Saar- Kozłowska, wspomniana już przeze mnie zasłużona biografka Królewny, niezmordowana tropicielka źródeł jej dotyczących, natrafiła na wiele listów Infantki słanych z interwencją w sprawie różnych poddanych w potrzebie. I tak np. w czerwcu 1604 roku pisała do Rady Miasta Gdańska, aby niejakiemu „Balzerowi Freitagowi […] dom odstąpić […] i zapewnić mu jak najprędzej dobrą pomoc prawną, aby mu się nie stała krzywda lub przez długi proces sprawa nie została opóźniona, lecz by otrzymał tę królewska donację[…]”

   Wspierała też swych dworzan i poddanych w inny sposób. Ponieważ pasjonowała się, jak pisałam wyżej,  botaniką, hodowała nie tylko piękne kwiaty lecz również zioła, z których przyrządzała rozmaite lecznicze nalewki i maści, stała się leczącą zielarką. Na swoim zamku w Brodnicy jedną z izb zamieniła w aptekę, by służyła wszystkim potrzebującym. Przypomnę tu, co już pisałam, że pomagała bliźnim bez względu na pochodzenie i wyznanie. Nawiasem mówiąc, póki żyła, Brodnica była prawdziwym azylem dla protestantów, gdzie nikt ich nie tępił jako heretyków opanowanych przez szatana, jak to głosiła królowa Konstancja.

Pod koniec życia, w 1622 roku, Królewna  doczekała się w Warszawie swojej własnej rezydencji, pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, (gdzie później stanął Pałac Kazimierzowski), jednak od 1611 roku mieszkała na stałe w Brodnicy, w starym zamku po Krzyżakach, po którym do dziś zachowały się tylko wieża i podziemia.

Wprawdzie  ogromnie kochała swego królewskiego brata, z pełną z jego strony wzajemnością, więc często bywała w Warszawie, ale jej pobyty na Zamku musiały być zaprawione goryczą. Królowa Konstancja, młodsza od niej aż o dwadzieścia lat, nie tylko nie darzyła szwagierki należnym szacunkiem, lecz jako upartej heretyczki wprost jej nie znosiła i najchętniej odesłałaby ją do Szwecji. Miała pretensje do króla, że za mało naciska na siostrę w sprawach wiary i była zazdrosna, że się jej radzi w poważnych kwestiach. Tymczasem Zygmunt III dobrze wiedział, że Anna jest o wiele mądrzejsza od żony, a poza tym miał podobny do siostry charakter, też był łagodny i „dobrotliwy”- jak napisał o nim pewien ówczesny autor. Nie miał jednak wpływu na zawziętość i fanatyzm żony. Infantka nieraz musiała znosić natrętne nawracanie i złośliwości ze strony bratowej, bo jak napisałam w „Życiu codziennym na Zamku…”, ta arcy pobożna królowa, która cały Zamek wypełniła ołtarzykami, „przestrzegała skrupulatnie wszystkich bożych przykazań z wyjątkiem przykazania miłości.” Mam tu na myśli miłość do bliźnich inaczej myślących, bo dla  męża i dzieci serca jej nie brakowało.

Ale jeśli mogła jakiegoś heretyka uwięzić albo skazać na śmierć, to chętnie z tego korzystała. Kiedy w 1611 roku pewien Włoch, wyznawca Kalwina, fanatyk podobnie jak ona, tylko z przeciwnej strony barykady, podczas procesji Bożego Ciała w Wilnie, w której królowa uczestniczyła, ośmielił się głosić, że kult Hostii to bałwochwalstwo, spowodowała nie tylko skazanie go na śmierć, lecz na tortury: najpierw wyrwano mu bluźnierczy język, a potem poćwiartowano. Z protestantami brodnickimi zrobiła porządek ledwo królewna Anna oczy zamknęła. Skorzystała z mocy prawa, (bo król nieopatrznie przekazał jej starostwo po zmarłej siostrze), i najpierw kazała wtrącić do lochów pastorów oraz kaznodziei, a następnie wypędzić z Brodnicy wszystkich dworzan i mieszkańców wyznania luterańskiego.

Szwagierki poćwiartować nie mogła, ale dosyć jej nadokuczała. A w sprawach wiary Konstancja nie znała litości także i dla samej siebie. Gdy w 1631 roku w święto Bożego Ciała panował upał i odradzano jej udział w procesji, uparła się – „by mi umrzeć, pójdę” – oświadczyła i poszła, i… umarła. Miała dopiero 43 lata. Ale wtedy Janusia już od sześciu lat nie żyła.

Królewna zmarła w 1625 roku, mając pięćdziesiąt siedem lat. Dokładnie tyle, co jej umierająca matka. I podobnie jak matka, bardzo cierpiała. Na co chorowała?

O tym opowiem w następnym odcinku.

                                                  c.d.n.