„Czarny poniedziałek” – 25 września 1939 roku
Tak nazwali warszawiacy ten „najstraszliwszy dzień wojny”. W niezwykle interesującej książce prof. Tomasza Szaroty p.t. Tajemnica śmierci Stefana Starzyńskiego, znalazłam fragmenty ciekawych wspomnień świadków tamtych wydarzeń, i – za zgodą mego kochanego i szanownego kolegi-Autora tej książki, chcę je tutaj przytoczyć.
Około godziny 7.00 rano od strony Piaseczna nadleciała chmura samolotów. Leciały na wysokości 2000 do 3000m. Za chwilę dały się słyszeć straszliwe wybuchy bomb dużego kalibru. Bombardowanie zaczęło się od mostów i dworców, a potem przeszło na Śródmieście. Bomby padały co sekundę, do tego dołączył się huk walących się domów – rozpętało się piekło na ziemi.
Tak napisał o tym dniu generał J. Ròmmel, gdy Luftwaffe bombardowała Warszawę przez dziesięć godzin!
Pułkownik Stanisław Rola-Arciszewski zapisał o tym dniu, że to było, tak,
Jak gdyby piekło wyrzuciło wszystkich swoich szatanów ze swej otchłani. Niemiec, nie mogąc wziąć miasta siłą, postanowił wziąć je terrorem.
Po tym nalocie miasto zostało pozbawione elektryczności, a dzień później uszkodzone zostały filtry i przestała działać sieć wodociągowa. Brak wody przeważył szalę, bez wody dalsza obrona stolicy nie miała sensu. I to zdecydowało o kapitulacji. [s. 35-38]
Nie wiem, czy to było tego akurat w „czarny poniedziałek”, czy podczas innego wrześniowego nalotu, kiedy Mama obawiając się, że rozbite szyby zranią jej maleńką córeczkę w łóżeczku, przesunęła łóżeczko pod piec. Tymczasem jakiś odłamek bomby uderzył w komin i posypały się kaflowe piece w pionie. I oboje Rodzice odgrzebywali mnie spod pokruszonych kafli, szczęśliwie nie uszkodzoną. I szczęśliwie tego nie pomną.