Z lektury – okruchy historii

  Prowansja i Adam Wodnicki  (1930 – 2020)

                                             Cz. 1 – 4

 Krąży po Internecie wspaniały nokturn van Gogha znany pod tytułem „Nocna kawiarnia” albo – ściślej – „Nocna kawa”. Jest tak sprytnie „obrobiony” elektronicznie, że dzięki ruchom myszki, wchłania nas do środka i pozwala nie tylko znaleźć się wewnątrz malowanej kawiarni, lecz także pospacerować po uliczce w Arles, wejść na most nad Rodanem, popatrzeć na rzekę i na gwiaździste niebo nad nią i w dowolnym momencie wrócić do kawiarni.

Podaję link do tego ruchomego obrazu z nadzieją, że moim Czytelnikom też wystarczy wpisać ten adres i poruszać myszką, aby wejść w obraz i przeżyć cudowną przygodę:

https://kuula.co/share/79QMS?fs=1&vr=0 zoom  

Tu, gdzie jesteśmy na wskazanym obrazie, na Placu Lamartine’a w Arles, doszedł Vincent van Gogh ze stacji kolejowej, gdy w paskudnie zimny i wietrzny poranek 20 lutego 1888 roku wysiadł z paryskiego pociągu. I tu też się zaczyna niezwykła opowieść Adama Wodnickiego o jego romansie z Arles i zauroczeniu Prowansją. Ćwierć wieku fascynacji południem Francji i w rezultacie cykl książek poświęconych tej krainie, a pierwsza z nich to Notatki z Prowansji, która mi posłużyła za materiał do niniejszego wpisu.

Bo tak, szczerze mówiąc, obraz van Gogha stał się dziś dla mnie jedynie pretekstem do przypomnienia wspomnianego Autora – Adama Wodnickiego, malarza i profesora ASP w Krakowie, a także znakomitego tłumacza literatury francuskiej, który zmarł dokładnie rok temu, 9 czerwca 2020 roku, przeżywszy 90 lat.  To z okazji tej smutnej rocznicy sięgnęłam do pięknie wydanej przez Austerię  pierwszej książki Autora z cyklu Tryptyku Prowansalskiego: „Notatki z Prowansji”, 2011, „Obrazki z krainy d’Oc”, 2012, „Arelate. Obrazki z niemiejsca”, 2013.

A zatem jesteśmy w Arles, gdzie dawniej na obrzeżu placu Lamartine’a stał Żółty Dom, właśnie ten z kawiarnią z obrazu van Gogha, gdzie w „prawym skrzydle domu, za 15 franków miesięcznie, [malarz] wynajmował cztery pokoiki” – jak zapisał Wodnicki, który dotarł tu  dokładnie sto lat po van Goghu. Nie odnalazł już, niestety, ani Żółtego Domu, ani innych starych budynków otaczających plac. „Ruiny uprzątnięto, plac oczyszczono, pozostała tylko nazwa.” – zapisał. Aby tę przeszłość choć trochę przybliżyć, uciekł się do korespondencji Vincenta, który gdy już się rozgościł w tych wynajętych pokoikach i doczekał słonecznego lata, tak  pisał w liście do brata, Thea:

Równocześnie ze szkicem „Rozgwieżdżonej nocy” wysyłam Ci szkic płótna w formacie 30 przedstawiający dom i otoczenie w siarczanym słońcu, pod czysto kobaltowym niebem. Mówię Ci, co za trudny motyw! Ale właśnie chcę go pokonać. To straszne, te żółte domy w słońcu i do tego ta niezrównana świeżość błękitu. (w tł. J. Guze i M. Chełkowskiego)

Tak więc Wodnicki zaczyna swą prowansalską opowieść od spotkania z van Goghiem w Arles, w następnych rozdziałach jeszcze czasem do tego miasta powraca, ale przybliża nam także inne miejscowości i zakątki Prowansji, które przez całe lata tropił, rejestrując piórem i być może pędzlem, ich obecny stan dla przyszłych pokoleń. Urzekła go uroda tej krainy, jej historia, kultura i mieszkańcy, a w swych refleksjach o przemijaniu zacytował pytania Wiktora Hugo: Czym jest historia? Echem przeszłości odbitym przez przyszłość? Odblaskiem przyszłości rzuconym w przeszłość?

 Można śmiało powiedzieć, że Wodnicki zakochał się w Prowansji i swoje serce oddał Arles, a mieszkańcy to docenili i nadali mu honorowe obywatelstwo. Ale skąd się w nim wzięła ta miłość akurat do Prowansji? Czy to duch szalonego malarza rodem z północnej Europy, zafascynowanego kolorytem rozpalonej w słońcu krainy południa, przywołał ducha malarza znad krakowskiej szarej Wisły?

Tak początkowo sądziłam, ale po przeczytaniu całej książki, już wiem, że nie,  że Van Gogh to tylko dodatek. To nie malarstwo zrodziło zainteresowanie Prowansją,  to potrzeba wyjaśnienia pewnej tajemnicy z sięganiem do nieznanych korzeni własnego rodu. Bo – jak się okazało – tak naprawdę ściągnął go do dalekiej Francji duch prapradziada, tylko że wiele lat zabrało Adamowi odkrycie tej rodzinnej tajemnicy. I my, czytelnicy „Notatek z Prowansji”, także dowiadujemy się o tym pod koniec lektury.

A oto jak się sprawy miały.

                                           C.d.n.